Pod takim tytułem Aleksandra Polewska umieściła w swojej książce „Stróżowie poranka” moje wspomnienie o Światowych Dniach Młodzieży. Mowa w nim jest szczególnie o spotkaniach w Denver w Stanach Zjednoczonych (1993) oraz w Manili na Filipinach (1995). Bardzo dziękuję pani Aleksandrze za zaproszenie i za tekst, z którym można zapoznać się poniżej:

 

 

 

 

TABOR PAWŁA ZUCHNIEWICZA


Denver 1993 – Manila 1995

To było zimne, pochmurne popołudnie. Marcowa pogoda idealnie korelowała z moim nastrojem. W mokrej od deszczu wystawie księgarskiej dostrzegłam nagle okładkę książki na której Jan Paweł II całował w czoło płaczące dziecko. Od śmierci papieża nowości księgarskie z jego imieniem w tytule mnożyły się jak grzyby po deszczu. Ten fakt budził we mnie mocno mieszane uczucia. Książka w mokrej witrynie mówiła o jego cudach. Ale ponieważ  tamtego ponurego dnia czułam się jak ktoś kto rozpaczliwie potrzebował natychmiastowego cudu, złożyłam parasol, weszłam do sklepu i kupiłam ją. O dziwo zadziałała. Powiew nadziei, który krążył po jej stronicach przegonił chmury problemów, które w tamtym czasie zawisły nad moim życiem. Polubiłam ją i odtąd sięgałam po nią niczym po niezawodny zestaw pierwszej pomocy gdy tylko zbliżała się do mnie chandra.

     I za każdym razem zazdrościłam jej autorowi tego, że potrafił tym co pisze rozpraszać mrok panujący w czytelniku.  
    
    Pewnego dnia odkurzając półki z książkami odkryłam, że mam jeszcze jedną pozycję autorstwa Pawła Zuchniewicza. A ponieważ była to książka o Światowych Dniach Młodzieży z Janem Pawłem II – odkryłam coś jeszcze: byliśmy w tym samym czasie, w tych samych miejscach. Spotkaliśmy się jednak dopiero w Polsce.

    W 1978 roku szesnasty dzień października przypadał w poniedziałek. Tymczasem siedemnastoletni wówczas Paweł o wyborze Polaka na tron papieski dowiedział się dopiero we wtorek rano w szkole. W warszawskim liceum im. Hoffmanowej. Oczywiście, że owa niezwykła wiadomość zrobiła na nim wrażenie, ale kim właściwie był ten kardynał Wojtyła? W Krakowie może go znali, ale w Warszawie? W Warszawie i właściwie w całej Polsce  istniał przede wszystkim kardynał Wyszyński. Gdy kilka miesięcy później Karol Wojtyła przybył to stolicy Polski w papieskich szatach, Paweł wiedział już, że zostanie dziennikarzem. Nie mógł się jednak spodziewać, że ów nieznany mu zbytnio papież naznaczy wyraźnie jego dziennikarską drogę.
    
    Dziennikarzem był Wacław – dziadek Pawła. Absolwent  polonistyki jeszcze przed wybuchem II wojny światowej pełnił funkcję sekretarza redakcji znaczącej poznańskiej gazety. Gdy dziadek dowiedział się, że chcę pójść w jego ślady robił co mógł by mnie do tego zniechęcić – śmieje się jego wnuk wspominając go po latach. - Kiedy jednak zorientował się, że nic nie wskóra zaczął mnie wspierać. Mój drugi dziadek, Henryk był natomiast bardzo pobożny, więc ja jako wnuk tych dwóch panów o wyrazistych priorytetach zostałem po prostu dziennikarzem piszącym o Kościele i papieżu! Po maturze Paweł dostał się na studia dziennikarskie a później skierował w stronę radia. Zawsze fascynował go dźwięk.

    Nie zamierzał zajmować się sprawami Kościoła, nie podejrzewał, że będzie pisał o Janie Pawle II. Tak naprawdę bardzo mało o nim wiedział. Któregoś dnia jednak znajomy franciszkanin, o. Klemens Śliwiński poradził mu by kontynuował swą edukację w Instytucie Studiów nad Rodziną. Posłuchałem go i tam zacząłem odkrywać zarówno Kościół jak i Jana Pawła II. W 1989 roku, po upadku komunizmu rozpocząłem pracę w Polskim Radiu i trafiłem do redakcji katolickiej. Jednym z moich zadań stało się obsługiwanie papieskich pielgrzymek.

    Rozmawiałem kiedyś z kolegą z audycji „Sygnały Dnia”. Na co dzień nie miał on zbyt wiele wspólnego z Kościołem, a tu nagle mówi: wiesz co? Te Światowe Dni Młodzieży z papieżem to jest dopiero coś niesamowitego! Coś naprawdę niesamowitego! – powtórzył. Wtedy dotarło do mnie, że jest to fenomen, który zadziwia świat i to nie tylko świat ludzi wierzących, ale także niewierzących. Zresztą ten kolega mówił z takim przejęciem, że od razu pomyślałem” trzeba byłoby tam się pojawić. Rozpocząłem starania o wyjazd na najbliższe Światowe Dni Młodzieży w charakterze korespondenta radiowego. I poleciałem do Denver.

   W roku 1993, roku światowego spotkania młodymi w Denver, Jan Paweł II nie był już postrzegany w USA jako naturalny sojusznik Ameryki przeciwko Związkowi Radzieckiemu. Gdy zniknęła Żelazna Kurtyna doniesienia z Watykanu skupiały się na papieskim nauczaniu o moralności. Wyraźny sprzeciw budziły jego słowa odnoszące się do małżeństwa, rodziny i obrony życia. Lansowano papieża jako przeciwnika wolności, a jego poglądy przedstawiano jako anachroniczne. Dziennik Denver Post na cztery dni przed przylotem Jana Pawła II do Kolorado podkreślał, że przylatuje on do Stanów w czasie kiedy jego popularność w tym kraju bardzo wyraźnie maleje. Amerykańscy biskupi przewidywali, że na centralnych obchodach ŚDM może pojawić się maksymalnie do 60 tysięcy osób.

    Denver było dla mnie niezwykłym doświadczeniem – opowiada mi Paweł Zuchniewicz. - Po raz pierwszy zobaczyłem Papieża w działaniu poza Polską. W działaniu wśród młodych ludzi, mówiących innymi językami, o innej mentalności, funkcjonujących w kompletnie odmiennej rzeczywistości. Papież wiedział, że nie przyjeżdża tylko do tych, którzy go oczekują z życzliwością, ale też do niechętnych, do kontestatorów. Nie brakowało głosów krytycznych wobec Jana Pawła II. W mediach ciągle podawano opinie i wyniki sondaży, z których wynikało, że papież nie będzie zbyt dobrze przyjęty w Stanach. Poza tym w Denver było po prostu niebezpiecznie. Krótko przed przyjazdem Jana Pawła II przez miasto przetoczyła się fala przemocy. Jej sprawcami i ofiarami byli bardzo młodzi ludzie. Dochodziło do aktów gangsterskich zwanych drive-by shootings. Z przejeżdżającego samochodu strzelano na oślep do przechodniów. Zginęło kilka osób w tym sześcioletnie dziecko. Te strzelaniny były formą inicjacji młodych gangsterów, którzy musieli po prostu zabić kogokolwiek by wejść do gangu. Pamiętam rozmowę z ówczesnym arcybiskupem Denver Jamesem Francisem Staffordem, który był gospodarzem całego wydarzenia i był bardzo zmartwiony tą atmosferą. Papież przyjechał i już na lotnisku w czasie powitania rozmiękczył opornych. Mam do dziś nagrane jak tego dokonał, w jaki sposób mówił do tego tłumu. Pierwszy raz widziałem to w Denver, ale później obserwowałem to jeszcze wiele razy. Jan Paweł II wówczas nie tylko uspokoił napięcia wśród zgromadzonych mas, ale w czasie jego pielgrzymki w Denver także zupełnie zamarła przestępczość.

    
    Denver było szczególne dla polskiego korespondenta także z innego powodu. Stałem przy barierce w sektorze prasowym - wspomina. - Papa mobile nieoczekiwanie się zatrzymał, papież wysiadł i skierował się ku tłumowi. Podszedł do nas. Gdy złapał mnie za rękę zdołałem tylko wykrztusić: Ojcze Święty, Polska pozdrawia. Papież chwycił mnie za kark, miał wówczas 73 lata, ale chwycił mnie takim żelaznym uściskiem, że nigdy go nie zapomnę. Przytulił i zrobił mi krzyżyk na czole. Rok później spotkałem go w Sali Klementyńskiej, zostałem mu przedstawiony, a on spojrzał na mnie i mówi: gdzieś cię już widziałem!

    Z Denver przyleciałem we wtorek i dowiedziałem się, że dziadek Wacław jest w szpitalu. Jeszcze mogłem mu opowiedzieć jak było w Stanach.  Kiedy przyszedłem kolejnego dnia jego łóżko było zasłane. Umarł kilka godzin wcześniej. Jak na dziennikarza przystało, z gazetą w dłoniach.

    W Denver Papież ogłosił, że kolejne Światowe Spotkanie Młodych odbędzie się w Manili na Filipinach. Wiedziałem, że zrobię wszystko, by tam być. Na kilka dni przed przylotem papieża do stolicy Filipin odkryto, że przygotowywano zamach na jego życie. Mózgiem operacji był Ramzi Ahmed Yousef, ujęty później w USA i skazany na więzienie za podłożenie bomby w wieżowcu World Trade Center w Nowym Jorku w latach 90. W mieszkaniu, które wynajmowali terroryści wybuchł pożar. Uciekali w takim popłochu, że zostawili wszystkie dowody planowanej zbrodni. Arturo Mari powiedział mi kiedyś, że zawsze powtarzał agentom papieskiej ochrony: możecie robić wszystko i równie dobrze nie musicie robić nic. Miejcie świadomość, że papież jest chroniony przez najpotężniejszą siłę.

    Gdy Paweł Zuchniewicz słyszy hasło: Światowe Dni Młodzieży – pierwsze skojarzenie jakie mu się nasuwa to radość. Drugie – umocnienie. Wielkie umocnienie. Ale przychodzi mi do głowy również rodzina – podkreśla. – Bo po czym można poznać rodzinę? Rodzinę tworzą ojciec, matka i dzieci. Ojcem był naturalnie Jan Paweł II, teraz świetnie wchodzi w tę rolę Benedykt XVI. A matka? Matką jest Kościół. I to widać. Jest ojciec, wokół niego się gromadzimy. I tu możemy mówić o tym jakie cechy ma ten ojciec, jakie cechy miał Jan Paweł II pełniąc tę rolę. Potrafił np. zachować spokój w trudnych sytuacjach, dawać nadzieję bez względu na swoją chorobę, swoją niedołężność, upokorzenie. Był pokorny i to tą prawdziwą pokorą. Przy tym pełen pogody i humoru. Dużo można byłoby mówić. Rodzina to rzeczywistość nieodzownie związana z miłością. Z dobrem. Na światowych spotkaniach spotykają się setki tysięcy młodych ludzi z zupełnie różnych światów. Między nimi tworzy się niepowtarzalna więź. Dobro rodzi dobro – na tych spotkaniach dobro mnoży się w sposób bardzo spontaniczny i naturalny. Pamiętam jak w czasie spotkania w Denver straszliwie lało. Obok mnie siedziała bardzo lekko ubrana dziewczyna. Dałem jej przeciwdeszczowe poncho. Kiedy już wróciłem do Polski przysłała mi w dowód wdzięczności płytę Johna Michaela Talbota. Byłem bardzo mile zaskoczony. Później zresztą nie raz wykorzystywałem tę muzykę w swoich audycjach. Tak więc, tworzyła się rodzina i dzięki temu mogliśmy odkrywać czym jest ta rodzina nadprzyrodzona.

    Światowe Dni są także doświadczeniem, które przywodzą mi na myśl Górę Tabor – mówi Paweł Zuchniewicz. – Po co Chrystus zabrał uczniów na tę górę? Po to by ich umocnić i przygotować na górę Kalwarię. Po to by nie załamali się, nie stracili wiary gdy On zostanie ukrzyżowany. To umocnienie, którego za każdym razem doświadczałem nie było przecież darem na moją osobistą wyłączność. Ono miało być przekazywane dalej, wydawać owoce, przekładać się na konkretne rzeczy. Na moje bycie mężem, ojcem, dziennikarzem, człowiekiem.

    Nie dawno moja żona uświadomiła mi coś bardzo ważnego. Powiedziała: to co robisz na tyle będzie trwało i będzie miało wartość, na ile sam to przyjmiesz. I teraz widzę dopiero, że tyle razy jeździłem na te Dni Młodzieży by zobaczyć czym to chrześcijaństwo właściwie jest. Papież inwestował w nas zupełnie gratis. Oczywiście sam tego nie robił, był pośrednikiem. Inwestował nie wiedząc co z tego wyjdzie, ryzykując. Dawał z siebie wszystko, a uczestnicy spijali tylko przysłowiową śmietankę tam na miejscu. Było wesoło, była podróż, nowi znajomi itd. Dopiero kiedy wracało się do domu, a w moim przypadku dopiero wtedy kiedy pracowałem nad zebranym materiałem, kiedy słuchałem tego co papież mówił, jego nagranych już słów – dopiero wówczas to wszystko zaczynało we mnie pracować. Dopiero wtedy zaczynałem zastanawiać się: no dobrze, byłem tam. Ale co z tego wynika? Bo skoro tak dużo dostałem to co oddam? I komu?

    I co ciekawe wcale nie trzeba daleko szukać odpowiedzi.
 
    Myśmy mieli wielki przywilej. Umacniała nas postawa Jana Pawła II – kontynuuje pisarz. - Widzieliśmy, że doświadczał fizycznego bólu, ale nie dawał po sobie tego poznać. Odrzucano go, a on wyciągał rękę. Krytykowano go, kontestowano, a on głosił prawdę z wielką łagodnością. I teraz co ja, jako ojciec mam oddać dla przykładu moim dzieciom, które są w okresie dojrzewania buntują się, obrażają  itd. ? On pokazał mi jak być dobrym ojcem. Więc może ja też spróbuję być dobrym ojcem dla nich?

    Często zadaję sobie pytanie, co wynika z tego, że miałem przywilej uczestniczyć w fenomenie o nazwie Światowe Dni Młodych. I często odpowiadam, że … jeszcze nie wynika z tego wiele – śmieje się Paweł Zuchniewicz. – Ale nie ma sprawy. Ciągle jest czas. Chociaż jest go coraz mniej. I kiedyś on się skończy. Tę lekcję też przerobiliśmy z Janem Pawłem II.