Który to już raz szykujemy się na beatyfikację papieża Wojtyły? Wydaje mi się, że przynajmniej trzeci lub czwarty. Tymczasem wygląda na to, że znowu nastąpiło odroczenie. Czy na długo?
Drugiego kwietnia  2007 roku zakończył się diecezjalny etap procesu beatyfikacyjnego i to u niektórych wzbudziło nadzieję, że już jesienią tego samego roku usłyszymy, że Jan Paweł II zostanie ogłoszony błogosławionym, a może nawet świętym. Znający watykańskie procedury dość szybko uświadomili opinii publicznej, że tak szybko to nie da rady, że jeszcze przed nami najtrudniejsza faza procesu, to znaczy opracowanie positio i jego analiza w Kongregacji do Spraw Świętych.  Były też pewne nadzieje, że Benedykt XVI skorzysta ze swojej władzy i pominie procedury odpowiadając na wezwania „Santo subito” z dnia pogrzebu Papieża z Polski.  Ojciec Święty uważał jednak, że proces powinien się odbyć zgodnie z procedurą. Mało kto wie, że był tu bardzo wierny przykładowi swojego poprzednika, który również stał przed taką możliwością.  O nadzwyczajną interwencję proszono Jan Pawła II w stosunku do Prymasa Wyszyńskiego, ojca Pio i Matki Teresy z Kalkuty.  Czciciele tych osób pragnęli, aby Papież (któremu one również były bardzo bliskie) wyniósł je na ołtarze bez procesu. Maria Okońska wspomina, że kiedyś zapytała Jana Pawła czy wierzy, iż kardynał Wyszyński jest święty. „Wierzę” – miał odpowiedzieć. „A czy nie mógłbyś go, Ojcze Święty beatyfikować i kanonizować bez procesu?” – zapytała. „Mam takie prawo, ale z niego nie skorzystam” – odparł. „Dlaczego?” „Bo by nas posądzili o nepotyzm, innymi słowy – kumoterstwo”. Podobnie Wanda Półtawska pytała o możliwości wyniesienia na ołtarze ojca Pio i podobnie Jan Paweł II odpowiedział, że wszystko musi się odbyć zgodnie z zasadami. W przypadku Matki Teresy zezwolił na wcześniejsze rozpoczęcie procesu, ale postępowanie odbyło się według ustalonego porządku.
Będąc w Rzymie w 2008 roku słyszałem z ust mieszkających tam osób, że na pewno beatyfikacja nie odbędzie się wcześniej niż pięć lat po śmierci Papieża. Wynikało to z bardzo prostego względu – prawo kościelne wyznacza okres pięciu lat jako próbę, czy kult kandydata na ołtarze nadal trwa. Normalnie właśnie po pięciu latach od śmierci zaczyna się proces beatyfikacyjny, Benedykt rozpoczął go niemal natychmiast z uwagi na głos ludu („Santo subito!”), ale jego finału już przyspieszać nie chciał. Spekulacje jednak wciąż trwały: jesień 2008 (30 rocznica inauguracji pontyfikatu), jesień 2009, wiosna 2010 (5 rocznica śmierci) i wreszcie październik 2010.
Tymczasem w piątek, 19 lutego br. podano do wiadomości, że na niedzielę 17 października wyznaczono datę kanonizacji pięciu błogosławionych w tym Polaka, Stanisława Kaźmierczyka, zakonnika z XV wieku. Wyklucza to właściwie kanonizację Jana Pawła II w okolicy daty 16 października, którą w sposób naturalny wiązano z Papieżem z „dalekiego kraju”.
Przyznaję, że jeszcze na początku tego roku miałem silne nadzieje, że Jan Paweł II otrzyma tytuł błogosławionego właśnie w październiku. Ale z upływem czasu stawało się to coraz mniej prawdopodobne. Co prawda Kongregacja do Spraw Kanonizacyjnych zakończyła badanie heroiczności cnót Karola Wojtyły, a Benedykt XVI wydał w tej sprawie dekret (od tej chwili Janowi Pawłowi II przysługuje tytuł Czcigodnego Sługi Bożego), ale wciąż trwa proces w sprawie cudu. Sprawa francuskiej zakonnicy uzdrowionej z choroby Parkinsona jest dobrze udokumentowana, znajduje się już pod lupą Kongregacji, natomiast do tej chwili nie mamy wiadomości co do werdyktu lekarzy oraz teologów i biskupów. A bez zatwierdzenia cudu Papież nie może dać zielonego światła do beatyfikacji. Jeśli obecnie na październik wyznaczono inną uroczystość, to pośrednio jest to sygnał, iż oczekujący na beatyfikację Jana Pawła II muszą jeszcze uzbroić się w cierpliwość.
Jest jeszcze jeden istotny – jak się wydaje – czynnik, a mianowicie czerwcowa beatyfikacja księdza Jerzego Popiełuszki. Ci dwaj Polacy są sobie współcześni, ksiądz Jerzy wiele czerpał od Jana Pawła II, a Jan Paweł II był przekonany o wielkich owocach ofiary żoliborskiego kapłana. Dwie beatyfikacje w jednym roku dwóch takich ludzi – czy nie byłoby to za wiele? Czy zarazem nie zwracałoby uwagi przede wszystkim na kraj pochodzenia Jana Pawła II, który był przecież Papieżem dla całego świata?
Beatyfikacja październikowa podkreślałaby ten wątek – Papieża, który przyszedł z Polski. Beatyfikacja w okolicy rocznicy śmierci zwracałaby uwagę na uniwersalny wymiar tego pontyfikatu sprawowanego przez człowieka wędrującego po całym świecie, docierającego do najróżniejszych ludzi, ogarniającego swoją modlitwą każdy skrawek kuli ziemskiej i tysiące osób wszystkich kolorów skóry, języków i środowisk.
    Jeśli szukalibyśmy analogii z jedynym równie szybkim procesem beatyfikacyjnym, to znaczy z procesem Matki Teresy z Kalkuty, to warto zauważyć, że od jej śmierci (5 września 1997) do beatyfikacji (19 października 2003) minęło sześć lat. Może zatem za rok doczekamy się… Tymczasem mamy szansę naśladować Jana Pawła II w jego cnocie cierpliwości. Potrafił czekać i … doczekać się: pielgrzymki do Ziemi Świętej, beatyfikacji i kanonizacji Ojca Pio, beatyfikacji Matki Teresy, upadku komunizmu, a przede wszystkim Wielkiego Jubileuszu 2000, którego owoce były tak obfite.