(Cotygodniowy felieton emitowany w Radiu Plus Warszawa 96, 5 we wtorki przed 20 tą)

Długo oczekiwana i wyglądania z utęsknieniem beatyfikacja Jana Pawła II za pasem,  a tu z różnych stron płyną wiadomości może nie smutne, ale na pewno zmuszające do zastanowienia. Pamiętający nieodległy w końcu czas śmierci i pogrzebu papieża spodziewali się, że Rzym ponownie zostanie zalany milionami pielgrzymów (w tym najliczniejszą grupą Polaków), księgarnie nastawiały się na kolejną rekordową frekwencję i zakup pozycji papieskich, każde wydawnictwo prasowe i książkowe stawiało sobie za punkt honoru opublikowanie czegoś o Papieżu, nie zabrakło również produkcji filmowych.
Zamiast spodziewanych dwóch milionów, czy miliona pielgrzymów mówi się dziś o trzystu tysiącach. I nawet jeśli ta liczba uległaby podwojeniu, to i tak daleko do powtórnego przeżycia czasu sprzed sześciu lat, gdy na naszych oczach niebo łączyło się z ziemią, a ziemianie odpowiadali na powiew duchowego tsunami, czy to udając się do Rzymu, czy spowalniając rytm życia w miejscu zamieszkania i modląc się być może więcej wtedy niż przez cały poprzedni rok.

 

Czy to dziwne? Czy usprawiedliwiony jest wyczuwalny już tu i ówdzie zawód, że beatyfikacja nie będzie aż takim świętem jakiego się spodziewaliśmy?
Pytania można by mnożyć. Na przykład – czy sami nie zrobiliśmy pewnej krzywdy Janowi Pawłowi II? Przecież przypominając jego postać i wielkość poniekąd zaszczepiliśmy się na niego. Może nikt nie ma śmiałości powiedzieć o tym głośno, ale „papieski temat” stał się już taką codziennością, że zwyczajnie nuży. Tak jak może się opatrzyć najpiękniejszy nawet obraz, czy osłuchać najwspanialsza muzyka, tak też można było się przyzwyczaić do papieskich anegdotek, do filmowych i książkowych opowiadań o nim, nawet do cudów Jana Pawła II można się przyzwyczaić. I do kremówek też. A gdy zje się ich za dużo, to po prostu robi się niedobrze. Jan Paweł II powiedział o nich raz, my słyszeliśmy setki, jeśli nie tysiące razy. Stały się (podobnie zresztą jak poruszające skąd inąd słowa „Niech zstąpi Duch Twój” ) elementem wypreparowanego przez nas samych (przy wybitnym współudziale mediów) obrazu, który zasłania zamiast odsłaniać osobę tego niezwykłego świadka naszych czasów. To nie o papieża tu chodzi. Chodzi o nas – którzy o nim mówimy poruszając się ciągle po powierzchni. To jest trochę tak jak z rejsem po morzu. Dla kogoś, kto nie widział w życiu oceanu, jego widok wzbudzi zachwyt. Ale po miesiącu patrzenia na wciąż te same fale ma się już tego trochę dosyć. Być może nie przyjdzie nawet nam do głowy, że pod powierzchnią kryje się fantastyczny, bajecznie kolorowy świat, wspaniała flora i fauna, którą odkryć jednak mogą tylko ci, którzy potrafią nurkować i mają odpowiedni sprzęt. Tych jednak jest znacznie mniej, niż plażowiczów leżacych na ciepłym piasku.
Świat Jana Pawła II jest równie, albo i bardziej pociągający. Ale, by do niego wejść potrzeba nieco zainwestować w kurs dla płetwonurków, kombinezon do nurkowania, butlę tlenową i okulary. Tu nie chodzi tylko o to, by podjąć wysiłek czytania setek i tysięcy stron jego nauczania. Nie każdy musi mieć na to ochotę i czas (choć zachęcam). Ale ważne jest by przestać traktować go jako superstar lub ewentualnie kogoś, kto wyprosi cud i przez to uprości nam życie. Kiedyś, w czasie beatyfikacji Karoliny Kózkówny Jan Paweł II powiedział, że święci są po to, aby nas zawstydzać. Aby każdy – patrząc w lustro – miał szansę powiedzieć: dziś mogłem zrobić więcej, lepiej, skarżyć się mniej, służyć bardziej – nie udało się. Przepraszam. Spróbuję jeszcze raz. On tak robił. I dlatego doszedł tam, gdzie jest teraz.