W 1946 roku świeżo wyświęcony ksiądz Karol Wojtyła napisał krótki liścik do swojego przyjaciela, dyrektora Teatru Rapsodycznego, Mieczysława Kotlarczyka. Tłumaczył w nim swoją nieobecność na jubileuszu teatru: ... chciałem bardzo przeprosić. Po prostu dlatego, że mnie kurują. Rano muszę być na Mszy św. na Dębnikach, a po południu znów owijać gardło, żebym jutro mógł w ogóle mówić na naszej Mszy św.


Jest w tym może palec Boży, że nie mogę przyjść na to jubileuszowe zebranie. Tak to rozumiem: Powinienem być w Twojej akcji – tak jak w ogóle kapłan powinien być w życiu – ukrytym nieznanym motorem. Tak, wbrew wszelkim pozorom jest to główne zadanie kapłaństwa. Ukryte motory wszczynają zwykle najsilniejsze transmisje. No tak, może ta myśl prymicyjna i jubileuszowa będzie mnie reprezentować. Bogu Was polecam.


Karol

Pół wieku później ów „ukryty motor” był najbardziej znanym człowiekiem na ziemi. Nadal w ciszy swojej kaplicy polecał tysiące nieznanych nam spraw. Nigdy nie chciał mówić o niezwykłych skutkach tych modlitw. W wywiadzie dla włoskiej telewizji Canale 5, arcybiskup Stanisław Dziwisz oświadczył, że nie prowadził zapisków na temat tego typu wydarzeń. „Mogę tylko powiedzieć, że Ojciec Święty nie chciał o tym słyszeć, mówił, że «cuda czyni Bóg, nie ja. Ja modlę się, to tajemnice, nie wracajmy już do tego tematu»” – powiedział sekretarz Jana Pawła II.