5 grudnia 1953, Berlin

           

            – To co, jeszcze po jednym? – Józef Światło sięgnął po przywiezioną z Polski półlitrówkę.

            – Nie zaszkodzi – zgodził się chętnie pułkownik Anatol Fejgin, jego bezpośredni przełożony. Przyjechali do Berlina w tajnej misji zleconej przez samego Bieruta. Chodziło o dogadanie się z wschodnioniemiecką bezpieką w sprawie – jak to nazywano – „uciszenia” niejakiej Wandy Brońskiej, która miała czelność mówić źle o polskich komunistach i ujawniać wstydliwe fakty z przeszłości KPP[1]. Poprzedniego dnia spotkali się z wysokim urzędnikiem Ministerstwa Bezpieczeństwa NRD, a jutro czekało ich jeszcze jedno spotkanie – tym razem w składzie poszerzonym o radzieckiego doradcę.

            – Muszę koniecznie kupić te rajstopy dla mojej starej – zagadnął Światło napełniając kieliszek kolegi. – Nie darowałaby mi po powrocie.

            – Ty, ale oni mają mnóstwo towaru. I gdzie tu jest dziejowa sprawiedliwość? Faszystowska stolica, jeszcze niedawno nasi towarzysze wykrwawiali się tu, żeby zdusić hitlerowskie świnie, a teraz te Szwaby opływają we wszystko. Cholera, nalej jeszcze jednego!

            Poprzedniego dnia Fejgin ze Światłą wsiedli do podziemnej kolejki i przypadkowo znaleźli się we francuskiej strefie okupacyjnej w Berlinie Zachodnim. Nie zorientowali się, że są już poza Berlinem Wschodnim rządzonym przez Sowietów i podporządkowanych im niemieckich komunistów. Zobaczyli sklepy pełne towarów i zaczęli robić zakupy. Dopiero przy kasie okazało się, że wschodnioniemiecka waluta tutaj nie działa. Postanowili zatem przyjechać następnego dnia, wymienić marki wschodnie na zachodnie i zrobić zakupy swojego życia.

            – Tylko po powrocie trzymaj gębę na kłódkę – pogroził Fejgin opróżniając kieliszek jednym solidnym haustem. – K…a, chyba tylko wódkę mamy lepszą.

            – No, jeszcze księży jest u nas więcej – ironicznie dorzucił Światło.

            – Księży wytłuc, sklepy zapełnić, Polskę Ludową wzmocnić. No, ale tymczasem, żyją klechy na nasz koszt. Taki Wyszyński już miesiąc żre państwowy chleb i to jeszcze w jakimś pałacu na Mazurach – czknął głośno.

            – Nie w pałacu, tylko w klasztorze. Byłem tam. Za wielkich luksusów to tam nie ma. Ale o niebo lepiej niż w Rawiczu, albo we Wronkach.

            – No właśnie, a tyle szumu było, jakeśmy go przymknęli.

            – Jak to zwykle. Pokrzyczą i przestaną. Zresztą, kto tam dziś będzie słuchał takiego papieża, gdzieś w Rzymie.

            – Słyszałeś, rzucił ekskomunikę na każdego, kto przyłożył rękę do aresztowania Wyszyńskiego. To towarzyszu macie tam przechlapane – wskazał palcem w górę.

            – Jeszcze po jednym?

            – Nie, wystarczy, trzeba być przytomnym na zakupach. Chodźmy już.

            Powędrowali do metra.

            Gdy tym razem wynurzyli się z podziemnej stacji, nie byli już tak zaskoczeni jak poprzedniego dnia. Wczoraj spędzili tu wystarczająco dużo czasu, aby poznać zarówno sklepy jak i zorientować się, gdzie znajduje się punkt wymiany waluty. 

            – Słuchaj, nie byłoby dobrze, gdyby nas obu ktoś zobaczył jak wymieniamy pieniądze – powiedział Światło. –  Może ja bym wszedł najpierw, ty obserwuj teren, a potem ja będę uważał, kiedy ty pójdziesz wymienić.

            Fejgin wyciągnął papierosa i rozejrzał się po ulicy. Nie zauważył nikogo, kto mógłby ich obserwować. Spokojnie palił czekając na powrót kolegi. Chwilę później Światło wrócił.

            - Już mam – potarł wymownie palcami. – Teraz ty idź.

            Pułkownik wszedł do środka. Nie musiał nic mówić. Wystarczyło, że położył wschodnioniemieckie marki na ladzie kantoru. Siedząca w środku kobieta sprawnie przeliczyła banknoty i wypłaciła mu równowartość w markach zachodnich. Wyszedł na ulicę. Cholera, gdzie on się podział? Światły nie było w miejscu, gdzie się rozstali. Przeszedł ulicę zaglądając do kolejnych sklepów. Nie ma go! Ogarnęły go złe przeczucia. Zniknięcie wysokiego oficera MBP na wrogim terytorium mogło oznaczać, że albo został on porwany przez obce służby, albo… Przecież zaaranżował to rozstanie. A on dał się nabrać jak pierwszy lepszy gówniarz. Miał ochotę zakląć najgłośniej jak potrafił, ale zdusił w sobie złość i wrócił do metra. Już nic nie kupi. Stracił rewolucyjną czujność i przyjdzie mu za to drogo zapłacić…



[1] KPP – Komunistyczna Partia Polski, działająca w okresie międzywojennym formacja polityczna polskich komunistów, rozwiązana w ramach stalinowskiej wielkiej czystki w 1938 roku.

Fragment książki "Prymas w Stoczku" nagrodzonej Feniksem 2014