Todd Beamer bardzo lubił swój telefon komórkowy. Często dzwonił z podróży do żony Lisy, która spodziewała się trzeciego dziecka. 11 września 2001 roku Todd znalazł się wśród pasażerów Boeinga porwanego przez terrorystów. Tego dnia nie zadzwonił do Lisy. 

Dlaczego Todd nie zadzwonił - to pytanie spędzało jej sen z oczu przez pierwsze dni po śmierci męża. Inni dzwonili, aby pożegnać się z bliskimi - on nie. Dopiero po kilku dniach dowiedziała się jak wyglądały ostatnie chwile jego życia. Okazało się, że Todd połączył się z operatorką sieci Vodafone, której opowiedział o tym, co dzieje się na pokładzie. Choć bał się nie mniej niż inni, zapanował nad strachem. Pomogła mu w tym modlitwa. W końcu wraz z innymi osobami utworzył grupę, która zaatakowała porywaczy. Kilka minut przed dziesiątą operatorka sieci, do której zadzwonił Todd usłyszała, ze wielu pasażerów odmawia „Ojcze nasz”. Usłyszała też jak Todd zapytał: „Jesteście gotowi? No to ruszamy.”

W chwilę potem na pokładzie rozgorzała walka. Terroryści wznosili okrzyki: „Bóg jest wielki”, a samolot pikował ku ziemi. O 10.06 Boeing rozbił się w okolicach miasteczka Shanksville w Pensylwanii.   

Modlitwa o pokój

 

Wydarzenia, które wstrząsnęły światem 11 września ub. roku wywołały prawdziwą falę aktów oburzenia i zapowiedzi zdecydowanej walki z międzynarodowym terroryzmem. Już nazajutrz po zamachu (był to dzień audiencji środowej) głos zabrał Ojciec Święty. „Przyłączam się do tych, którzy w ostatnich godzinach wyrazili swe oburzenie i potępienie – mówił Jan Paweł II – i raz jeszcze stwierdzam stanowczo, że przemoc nigdy nie jest drogą wiodącą do prawdziwego rozwiązania problemów ludzkości.”

7 października amerykańskie samoloty rozpoczęły naloty na Afganistan. Półtora miesiąca później, 18 listopada Ojciec Święty Jan Paweł II ogłosił dzień modlitwy i postu w intencji pokoju (14 grudnia) oraz zwołał przywódców religijnych całego świata do Asyżu na 24 stycznia roku 2002, „aby modlić się o pokonanie przeciwności i promocję autentycznego pokoju”. „W szczególności chcielibyśmy – mówił papież –  aby chrześcijanie i muzułmanie wspólnie wyznali przed światem, że religia nigdy nie może być powodem konfliktu, nienawiści i gwałtu.” Jan Paweł II przypomniał tego dnia swoje słowa z roku 1986, kiedy zapraszał przywódców religijnych na pierwsze spotkanie w Asyżu: „Nagląca jest potrzeba, aby z ziemi do nieba popłynęło wspólne wezwanie, aby błagać Wszechmocnego, w którego rękach znajduje się przeznaczenie świata o wielki dar pokoju, będący koniecznym warunkiem dla jakiegokolwiek poważnego przedsięwzięcia na rzecz prawdziwego postępu ludzkości.”

Papieskie zaproszenie budzi podziw, a jednocześnie dla wielu osób może być trudne do przyjęcia. Czy żona Toda Beamera mogłaby stanąć tuż obok muzułmanina wiedząc, że ludzie odpowiedzialni za śmierć jej męża wzywali imienia Allacha? Czy wspólna modlitwa o pokój nie będzie wykorzystana do celów politycznych? Czy wreszcie inicjatywa papieska nie zakończy się po prostu fiaskiem?

Papieski bieg z przeszkodami

Ojciec Święty jak mało kto zdaje sobie sprawę z podjętego ryzyka. Dziesięć lat wcześniej zarzut pacyfizmu padł pod adresem Jana Pawła II podczas kryzysu w Zatoce Perskiej. Wówczas Watykan występował otwarcie przeciwko zbrojnej interwencji jako odpowiedzi na zaatakowanie Kuwejtu przez Irak. Niezrozumienie postawy Ojca Świętego na świecie było wówczas tak duże, iż on sam musiał podkreślić publicznie, że nie głosi pacyfistycznych idei.

W Roku Jubileuszowym Papież był wielkim samotnym na Synaju, bo na Górze Mojżesza nie pojawili się inni przedstawiciele religii Księgi – muzułmanie i żydzi. Miesiąc później zaś Jan Paweł II był uczestnikiem spotkania, w którym żydowski rabin sprowokował do  żenującego wystąpienia islamskiego szejka.

Było to w czwartek 23 marca 2000 roku po południu. Tego dnia  znalazłem się w gronie dziennikarzy zmierzających na międzyreligijne spotkanie z Ojcem Świętym w Jerozolimie. Mieli wziąć w nim udział – oprócz samego Jana Pawła II – aszkenazyjski Naczelny Rabin Izraela Meir Lau oraz zwierzchnik islamskich sądów Autonomii Palestyńskiej szejk Tatzir Tamimi. Po wygłoszeniu oficjalnych przemówień trzej goście honorowi mieli symbolicznie zasadzić drzewko oliwne i wysłuchać koncertu „Jerozolima Miasto Pokoju”.

Gdy przybyliśmy na miejsce przygotowania były już na ukończeniu. Tuż obok loży prasowej rozlokował się chłopięcy chór, który – jak się okazało – składał się z młodych ludzi wyznających zarówno judaizm jak i islam oraz chrześcijaństwo. Na co dzień chór działał w jednej ze szkół w Izraelu, a jego praca miała na celu zbliżenie do siebie młodzieży różnych tradycji i narodów.

Spotkanie rozpoczęło się punktualnie. Przy gromkich oklaskach na podium w pojawili się papież, rabin i szejk. Jako pierwszy głos zabrał rabin. Jego przemówienie – wygłoszone znakomitą angielszczyzną - obfitowało w piękne cytaty ze Starego Testamentu. Izrael Meir Lau przypominał słowa przepowiedni o lwie, który położy się z jagnięciem i o narodach, które nie będą już na siebie podnosić miecza. W pewnym momencie jednak przez salę, wypełnioną w znacznej mierze przez Palestyńczyków przeszedł niepokojący szmer. Tak niektórzy słuchacze zareagowali na słowa rabina: “Dziękujemy ci Ojcze Święty za uznanie Jerozolimy wieczną stolicą państwa Izrael” – powiedział Meir Lau, choć oczywiście Watykan nigdy nie użył podobnego sformułowania. Takie słowa były jawną prowokacją pod adresem Palestyńczyków. Spór o Jerozolimę i o to, do kogo ma ona należeć to jeden z najtrudniejszych punktów bardzo drażliwych stosunków między Izraelczykami a Palestyńczykami. Słowa rabina w tej sytuacji można by porównać do rzucenia zapałki na wysuszoną słomę. I pożar rzeczywiście wybuchł. Jako drugi do mównicy podszedł palestyński szejk. Już sam widok jego oczu nie wróżył niczego dobrego. Muzułmanin był wzburzony. Z jego ust popłynął potok arabskich słów, których nie rozumieli ani dziennikarze ani papież. Na szczęście obok Ojca Świętego usiadł ksiądz, tłumacząc wszystko na żywo. My zaś dopytywaliśmy się naszych arabskich kolegów o znaczenie przemówienia. Choć tak naprawdę nie trzeba było rozumieć, aby zrozumieć. Była to eksplozja emocji w której – niczym dodatkowe detonacje – pojawiały się trzy słowa: Yasir Arafat, Philistini (tak Palestyńczycy nazywają siebie w swoim ojczystym języku) oraz Al-Quds. To ostatnie słowo oznacza „Miasto Święte” i tak muzułmanie określają Jerozolimę unikając używania żydowskiej nazwy miasta.

Po tym wystąpieniu głos zabrał Ojciec Święty. Nie zmienił ani joty w przygotowanym wcześniej przemówieniu. A jednak zabrzmiało ono jak dokładna odpowiedź na wydarzenia sprzed chwili.

„Każda z naszych religii zna, w tej czy w innej formie, złotą zasadę: ‘Czyń innym to, co byś chciał, aby inni tobie czynili.’ Chociaż ta reguła jest bezcenna jako wytyczna, to jednak prawdziwa miłość bliźniego idzie dalej. Jest ona oparta na przekonaniu, że kiedy kochamy swego bliźniego, wykazujemy miłość do Boga, a kiedy czynimy źle naszemu bliźniemu, obrażamy Boga. To oznacza, że religia jest wrogiem wykluczenia i dyskryminacji, nienawiści i rywalizacji (…). Religia nie jest i nie może być usprawiedliwieniem  przemocy i konfliktu, zwłaszcza kiedy tożsamość religijna zbiega się z tożsamością kulturalną i etniczną.”

Szejk Tamimi w czasie przemówienia papieża kręcił się niespokojnie na swoim fotelu i kilkakrotnie zerkał na zegarek. Gdy Jan Paweł II usiadł szejk nachylił się do tłumaczącego księdza i coś mu powiedział. Ksiądz z kolei nachylił się do papieża, coś mu tłumaczył, a Ojciec Święty pokiwał głową. Chwilę później Tamimi opuścił salę. Nie wysłuchał koncertu i – co gorsza – nie był obecny przy zasadzeniu drzewka oliwnego. To z kolei stawiało w trudnej sytuacji Ojca Świętego. Gdyby papież zasadził drzewko tylko z rabinem, to muzułmanie odebraliby to jako afront. Na szczęście znalazło się „dyplomatyczne” wyjście z sytuacji. Drzewko zasadził sam papież i miało to w sobie coś symbolicznego. Kilka dni później, już po wyjeździe Jana Pawła II do Rzymu w jednej z jerozolimskich gazet ukazał się komentarz na temat pielgrzymki. „Jan Paweł II był pierwszą na tej ziemi osobą – pisał dziennikarz – która pokazała nam, że suknia duchownego nie musi być kojarzona z jakąś opcją polityczną”.

Nie ma pokoju bez sprawiedliwości nie ma sprawiedliwości bez przebaczenia

Pod tym hasłem – zaproponowanym przez Papieża - obchodziliśmy w tym roku Światowy Dzień Modlitw o Pokój. W liście z tej okazji Jan Paweł II napisał, że „ogłaszanie się terrorystą w imię Boga jest profanacją religii”. Ale napisał również, że „chrześcijanie, idąc za nauką i przykładem Jezusa są przekonani, że okazywać miłosierdzie oznacza żyć w pełni prawdą naszego życia: możemy i powinniśmy być miłosierni.” Czy to nie za wiele, gdy mamy jeszcze w oczach samoloty uderzające w World Trade Center i zgliszcza, pod którymi zostało pogrzebanych kilka tysięcy osób?

Jedną z nich był Frank Palombo, nowojorski strażak, który osierocił dziesięcioro dzieci. Jego żona Jean wspomina, że  11 września obudziła się bardzo zdenerwowana. Myślała, ze jest w kolejnej ciąży. „Nie wytrzymam tego - powiedziała mężowi - tak szybko następne, chyba zwariuję” Frank nie stracił dobrego humoru. „Nie martw się powiedział”, a po chwili zapytał: „To jak damy mu na imię” Jean roześmiała się. „On zawsze wiedział jak mnie wprawić w dobry humor - mówiła później - i teraz też mu się to udało”.

Potem odwiozła dzieci do szkoły. W drodze usłyszała jakby wybuch i wkrótce dowiedziała się, że to pierwszy samolot uderzył w World Trade Center.  „O północy dowiedzieliśmy się, że Frank jest wśród zaginionych – wspominała -  Kilka dni później wiedziałam już, że nie jestem w ciąży. A drugiego października poszłam do strefy zero. Dopiero wtedy mogłam powiedzieć dzieciom, ze ich ojciec nie żyje. Strasznie mi go brak i dużo płaczę – mówiła po zamachu – ale wiem, że on dalej będzie nam pomagał z nieba. Wiem też, że Bóg czyni dobro tym, którzy go kochają. Ten atak był wielkim złem, ale wiem też, że Bóg jest większy niż największe zło. Gdy myślę o terrorystach mogę tylko powiedzieć: Ojcze przebacz im bo nie wiedzieli, co uczynili.”

Prawdopodobnie Jean nie zdobyłaby się na te słowa w 2001 roku, gdyby wiele lat wcześniej jej mąż nie zaufał Bogu. Kilkanaście lat temu bowiem Jean Palombo rzuciła Kościół. Jej małżeństwo powoli się rozpadało. Pewnego dnia Frank zaprosił ją na katechezę. Powiedziała mu wtedy: „Pójdę tam, ale to jest ostatnia rzecz, którą zrobię w Kościele katolickim”. Jean spotkała tam inne małżeństwo, które spodziewało się czwartego dziecka. Słysząc ich uświadomiła sobie, że Bóg kocha także i ją, a ona nie odwzajemnia tej miłości, że nawet męża nie kocha tak jak powinna. Od tego momentu w jej życiu nastąpiła radykalna zmiana, której nie odwrócił nawet cios zadany jej i jej rodzinie 11 września.

Ryzyko dla pokoju

24 stycznia 2002 po raz drugi po piętnastu latach mają spotkać się w mieście św. Franciszka przedstawiciele wielkich religii świata. Niedawno dowiedzieliśmy się, że z Rzymu do Asyżu ma pojechać specjalny pociąg, w którym znajdzie się papież razem z zaproszonymi gośćmi. Ma to sprzyjać wzajemnemu poznaniu się, ale jest też pewnym symbolem. Życie każdego człowieka: chrześcijanina, muzułmanina czy żyda jest podróżą. Jesteśmy w niej współtowarzyszami, a jej koniec jest najpewniejszą rzeczą na tym szlaku. Jaki on będzie? Wielu już to wie. Wśród nich są także ci, którzy do końca swej podróży dotarli 11 września. To, co wydarzyło się wówczas było wielkim złem – jak powiedziała wdowa po nowojorskim strażaku. Ale ta sama kobieta dała dowód swej wielkiej nadziei, że z tego zła może wyniknąć większe dobro. Tę samą nadzieję wyraża papież: „Bóg, który zbawia nas przez swe wkroczenie w dzieje, a przez dramat Wielkiego Piątku przygotowuje zwycięstwo w dniu Paschy, jest Bogiem miłosierdzia i przebaczenia – pisze w liście na Dzień Pokoju. „Przebaczenie – wyjaśnia Ojciec Święty - jest przede wszystkim decyzją osobistą, wyborem serca, które sprzeciwia się spontanicznemu instynktowi, by za zło odpłacać złem. (…) A chwilę później dodaje: „Nie da się natychmiast zrozumieć, ani łatwo przyjąć propozycji przebaczenia. Jest ona z różnych względów przesłaniem paradoksalnym. Przebaczenie bowiem zawsze niesie z sobą krótkotrwałą pozorną stratę, natomiast zapewnia długoterminowy realny zysk. Z przemocą jest dokładnie odwrotnie: wybiera krótkoterminowy zysk, lecz na długą metę powoduje realną i trwałą stratę Wybaczenie może wydawać się słabością; w rzeczywistości jednak zarówno jego udzielenie jak i przyjęcie, zakłada wielką siłę duchową i wysokiej klasy odwagę moralną”. Człowiekiem takiej klasy duchowej był duchowy gospodarz spotkania w Asyżu – św. Franciszek. Szczęśliwie i dzisiejsze czasy przyniosły takich ludzi.