Z wikariuszem regionalnym Opus Dei w Polsce, ks. Piotrem Prieto rozmawiają Jan Ośko i Paweł Zuchniewicz.

 – Chcesz być przeciętnym? Ty jeden z wielu? Przecież zrodziłeś po to, aby przewodzić! Wśród nas nie ma miejsca dla opieszałych. Ukorz się, a Chrystus wznieci w tobie na nowo ogień Miłości” (Droga, 16).

Autor tych słów na pewno nie był człowiekiem przeciętnym. Czy ksiądz znał go osobiście?

Ks. Piotr Prieto: Pierwszy raz spotkałem się z nim w 1972 roku i od razu miałem wrażenie, że znam go od zawsze, tak jakby był członkiem mojej rodziny.

Byłem wówczas studentem pierwszego roku architektury. Razem z kilkoma innymi osobami znajdowaliśmy się w ogrodzie domu rekolekcyjnego Opus Dei w Barcelonie. W ręku  miałem gitarę. W pewnym momencie zjawił się przy nas ks. Josemaria, który akurat wybrał się na spacer. Gdy mnie zobaczył powiedział: „Hola pocholo!” – tak po hiszpańsku dorośli zwracają się do dzieciaków („coś w stylu polskiego „Cześć mały!”). Widywałem go nieraz także w następnych latach i nieraz grałem mu na gitarze.

 – Czy to były piosenki religijne?

 – O nie. On bardzo lubił piosenki opowiadające o zwyczajnych ludzkich sprawach: o pracy, przyjaźni, także o miłości. Ale w każdej z tych rzeczy potrafił odkrywać jakby „drugie dno”, pokazywać, że każda rzecz ludzka odnosi się do Boga. Na przykład jedną z jego ulubionych piosenek był utwór „A mi me gusta la pesca” – „Bardzo lubię łowić ryby”. Trudno było nie skojarzyć sobie tych słów z jego nieustanną zachętą do apostolstwa, do tego, aby każdego człowieka zbliżać do Boga, jakby „łowić” go dla Niego. Zresztą także niektórzy apostołowie byli rybakami, którzy zostali powołani podczas porządkowania narzędzi swojej pracy już po wykonaniu swoich zawodowych obowiązków. Ksiądz Josemaria miał w sobie pewność , że warto żyć dla Boga i bez rozgłosu oddać dla Niego życie. Jeśli miałbym opisać go jednym słowem to powiedziałbym, że wyglądał on jak człowiek zakochany. To pociągało. Ja także chciałem być tak szczęśliwie zakochany jak on.

 – W jakich okolicznościach ksiądz się dowiedział o  Opus Dei?

 
Na początku nie miałem o Dziele dobrego zdania. Cała moja wiedza na ten temat pochodziła z mediów, które przedstawiały Opus Dei jako instytucję wypływowa i elitarną, reprezentującą w Kościele nurt konserwatywny. Były to przełom lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych – burzliwy okres studenckiej rewolty i zmian wprowadzanych po Soborze Watykańskim II.

Do Opus Dei byłem nastawiony negatywnie i ostro je krytykowałem. Miałem jednak kolegów z Dzieła. Jeden z nich zaprosił mnie do ośrodka i poszedłem tam – tak naprawdę z egoizmu. W ośrodku było bowiem wiele interesujących spotkań, a poza tym bardzo dobrze się tam studiowało. Był czas specjalnie przeznaczony na naukę i wszyscy wtedy intensywnie pracowali. Byłem też zapraszany na rozważania w kaplicy, ale wtedy mało to jeszcze rozumiałem. Szukałem jednak prawdy.

 – Czy znajomi z Opus Dei wiedzieli o księdza krytycznym stosunku do Dzieła?


 – O tak. Nieraz mówiłem im, że są masonami,  ale oni tylko się uśmiechali i zupełnie się tym nie przejmowali.

Z czasem sam się przekonałem, że to, co mówiono w mediach i co sam powtarzałem nie zgadza się z tym, co widziałem tam na co dzień. Przez pierwszy rok poznawałem, co to znaczy wierzyć. W Opus Dei nauczyłem się modlić. Kiedyś chodziłem do kościoła po to, aby pośpiewać z kolegami i koleżankami. Teraz szedłem do kaplicy, aby rozmawiać z Bogiem o ważnych dla mnie sprawach.  Poza tym nikt nie wywierał na mnie presji, i czułem że mam wolność wyboru. Natomiast namawiano mnie, abym się więcej uczył i pracował. Słyszałem nieraz: „jeśli się uczysz, to tylko jakiś bardzo ważny powód może cię zmusić do wyjścia z biblioteki”. Związywałem się coraz bliżej z Dziełem, a w  1971 roku poprosiłem o przyjęcie.

 – Bestsellerem stała się Droga, pierwsza książka Josemarii Escrivy. Jakie fragmenty zrobiły na księdzu największe wrażenie?

 – Gdy pierwszy raz wziąłem ją do ręki pomyślałem, że ta książka różni się od wielu innych mówiących o Panu Bogu. Z niej dowiadywałem się jak konkretnie stawać się dobrym chrześcijaninem w codziennym życiu. Ograniczę się do kilku cytatów. To krótkie myśli, które pomagają szukać woli Bożej w zwyczajnych okolicznościach. Spójrzmy na przykład na takie zdanie: „ Pytaj sam siebie po kilka razy dziennie: Czy w tej chwili czynię to, co powinienem?” Takie zdania pomagają być chrześcijaninem nie tylko w kościele, ale przez 24 godziny na dobę. Przekonałem się też, że to wymaga pracy nad sobą, a to z kolei oznacza ustawiczną walkę i ciągłe rozpoczynanie od nowa. Przeczytajmy myśl 404: „Spotkała cię porażka? – Nas nigdy nie spotykają porażki. – Zaufałeś całkowicie Bogu. Nie zaniedbałeś żadnego ludzkiego środka.

Bądź przekonany do tej prawdy: twój sukces – teraz i w tym wypadku – polega właśnie na niepowodzeniu. – Podziękuj Panu i rozpocznij na nowo!” Im dłużej żyję tym bardziej odkrywam prawdę tych słów. Motywem tej walki jest miłość, co wyraża najlepiej ostatni punkt książki: „Gdzie kryje się sekret wytrwałości? W Miłości. – Zakochaj się, a nie opuścisz Go.”