(Tak Rodzinie 10/2018)

 

„O czym do nich mówić?” – to pytanie nurtowało biskupa Wojtyłę, gdy siadał przy biurku, aby naszkicować plan konferencji dla małżeństw. Od odpowiedzi na nie zależało bardzo wiele. Prawdopodobnie dla niektórych osób to spotkanie będzie ostatnią deską ratunku. Ci ludzie zapomnieli już, że kiedyś łączyła ich miłość i nie wyobrażali sobie życia bez siebie. Większość myślała o rozwodzie.

Dlatego właśnie doktor Wanda Półtawska zaproponowała mu poprowadzenie spotkania dla zagrożonych małżeństw.

Szukając inspiracji dla rozważań biskup sięgnął pamięcią do swoich rozmów z „rodzinkowymi” narzeczonymi. Tylu już powychodziło za mąż i pożeniło się. Przychodzili radzić się do niego. Widział ich gorące uczucia i cieszył się z nich, lecz równocześnie delikatnie przestrzegał.

„Ach, ta Ola, ileż to było rozmów” – pomyślał.

Kiedyś przyszła do niego po rekolekcjach, jakie prowadził dla studentów u św. Floriana.

– Mam notatki z Wujka konferencji. – mówiła. – Już jest dla mnie jasne, żeby zachować umiar w uczuciowym miłowaniu drugiego człowieka. Ale co to znaczy: „Konieczna jest praca nad własnym uczuciem. Należy przezwyciężać egoizm i oczyszczać altruizm.” Oczywiście, że z egoizmem trzeba walczyć, natomiast zawsze wydawało mi się, że altruizm jest bardzo dobry.

– Czy uważasz, że rodzice powinni spełnić każdą zachciankę dziecka?

– Skądże, przecież by je zepsuli.

– A przecież kierują się altruizmem, chcą jego dobra. Wiedzą jednak, że nie wszystko, czego ono chce, temu dobru służy. Czy jednak nie zdarza się im ulec? Szczególnie wtedy, gdy górę wezmą uczucia, gdy spojrzą na jego niewinną twarzyczkę i proszące oczy?

– No dobrze, ale co innego uczucie do dziecka a co innego do dorosłego człowieka.

– Uczucie zawsze jest uczuciem. I zawsze prowadzi na manowce, jeśli nie kieruje nim rozsądek. Trochę jak rasowy koń, który potrafi wspaniale brać przeszkody, ale potrafi też zrzucić jeźdźca, gdy ten nieumiejętnie go prowadzi, lub też wcale tego nie robi.

Nie minęło wiele czasu, a Ola i Leszek  poprosili go, by pobłogosławił ich związek. 14 lipca 1956 roku odbył się ślub. Byli dobrym małżeństwem. Ola nadal przychodziła na jego rekolekcje i nadal robiła z nich notatki.

– Te słowa są jakby specjalnie dla mnie – mówiła mu kiedyś – „...zapominamy, że grzech pierworodny popsuł także i zdolność odczuwania. Często za doskonałość uczuć podkładamy spontaniczność. Uczucie musi zdać egzamin wobec rozumu i woli. Musi dojrzeć w nas  stosunek do Boga i prawda o odkupieniu. Zbliżanie się do Boga jest możliwe tylko z granicy własnej małości.”

Wojtyła  powrócił myślami do przygotowywanej konferencji dla osób zagrożonych rozwodem. „Tak, granica własnej małości –– to dobry punkt wyjścia do rozważań dla tych, których uczucia oszukały.” Wiedział już jak zacznie rozważanie. „Jest jedno wyjście z waszej sytuacji – powie im – furtka pokory. Niech każdy z was klęknie i powie: to moja wina. Dopóki mówicie: twoja wina, wyjścia nie ma.”

Zgiąć kolana

            Karol Wojtyła najprawdopodobniej znał stare powiedzenie, że „Pan Bóg najlepiej wchodzi kolanami”. I wiedział aż nadto dobrze, że małżeństwo jest drogą do Niego – piękną i czasem stromą. Nie pokona się jej jedynie siłą uczuć. Potrzeba rozumu, woli i … łaski. Rozumu, który potrafi rozpoznać prawdę, woli, która nie cofa się przed trudnościami i nade wszystko pomocy Boga. Te trzy rzeczy można osiągnąć, gdy potrafi się klęczeć.

Doświadczenie uczy, że te ludzkie miłości, które same z siebie zorientowane są w stronę rodzicielstwa, macierzyństwa i ojcostwa, nieraz doznają głębokiego kryzysu, są zagrożone – pisał Jan Paweł II w „Liście do rodzin” (1994). – W takich sytuacjach należałoby zwrócić się do poradni małżeńskich i rodzinnych, w których można uzyskać pomoc psychologów oraz psychoterapeutów odpowiednio przygotowanych. Nie można jednak zapominać, że w mocy pozostają zawsze te słowa Apostoła: „zginam kolana moje przed Ojcem, od którego bierze nazwę wszelki ród na niebie i na ziemi”. (…) Apostoł, zginając kolana swe przed Ojcem, prosi, ażeby „sprawił [...] przez Ducha swego wzmocnienie wewnętrznego człowieka” (Ef 3,16). O tę „siłę wewnętrznego człowieka” chodzi w całym życiu rodziny, zwłaszcza we wszystkich momentach krytycznych, kiedy wypada zdawać trudny egzamin z miłości — z tej miłości, jaką małżeńskie ślubowanie wyraża w słowach: „że cię nie opuszczę aż do śmierci”.