Kończy się tydzień żałoby narodowej. Droga, którą przemierzamy  wiedzie od smoleńskiego lotniska, przez las katyński, ulice Warszawy, Pałac Prezydencki, Plac Piłsudskiego (dawniej Zwycięstwa), Bazylikę Mariacką przy krakowskim Rynku Głównym, aż  na Wawel. To główny nurt tej rzeki, która ma swoje odnogi – Msze święte i uroczystości pogrzebowe w różnych kościołach i na różnych cmentarzach, niekończący się pochód do Pałacu Prezydenckiego, nasze rozmowy w rodzinach i środowiskach pracy.
Nie mogę oprzeć się myśli, że na tej drodze towarzyszy nam Jan Paweł II. Z nim zaczęło się budowanie na Placu Zwycięstwa, 2 czerwca 1979 roku pod krzyżem, na którym powiewała stuła. On mówił do polityków w Parlamencie, odwiedzał Belweder i Pałac Prezydencki. Odprawiał Mszę św. na Rynku Głównym przed Bazyliką Mariacką w 1991 roku, nieraz prowadził nas do katedry na Wawelu.
Papież powtarzał – „nie wystarczy przekroczyć próg, trzeba iść w głąb”. Z nim przekroczyliśmy próg. Wydarzenia ostatnich dni każą nam zejść w głąb. Zejdziemy więc w podziemia katedry wawelskiej, Uklękniemy w krypcie św. Leonarda, gdzie Karol Wojtyła odprawił swoją pierwszą Mszę św., przejdziemy podziemiami, w których złożone są szczątki królów Polski aż do krypty pod wieżą Srebrnych Dzwonów. Tam uklękniemy powtórnie czcząc pamięć ofiar Katynia – tych sprzed siedemdziesięciu lat i tych z 10 kwietnia roku 2010.
Śp. Prezydent Lech Kaczyński w niewygłoszonym przemówieniu napisał, że sprawa Katynia stała się kłamstwem założycielskim Polski Ludowej. Teraz stanęliśmy wobec prawdy –  za to, aby usłyszał o niej świat cenę życia zapłacili pasażerowie i załoga samolotu prezydenckiego. Czy stanie się to prawdą założycielską Polski bez przymiotników? Prawda ma to do siebie, że można za nią pójść, ale można ją też zignorować. Możną ją dostrzec, można w ogóle nie zwrócić na nią uwagi, bo oczy zwrócone są w inną stronę. Patrząc na ton relacji w tygodniu żałoby narodowej i na to, co działo się wcześniej trudno nie zauważyć uderzającego kontrastu między jednym okresem a drugim. Ludzie, także młodzi, pytają co się stało? Może po prostu prawdy nie zauważano, bo patrzono w inną stronę. I nagle, ta tragedia odwróciła nasze głowy we właściwym kierunku. Nie wystarczy jednak odwrócić głowę, za tym musi pójść całe ciało. Na dłuższą metę taka pozycja – ciało zwrócone w jedną stronę, głowa w drugą – jest nie do utrzymania. Kark sztywnieje, nie sposób się poruszać, aby dotrzeć do celu. Więc trzeba wybrać. Albo za głową pójdzie ciało, za naszym rozpoznaniem prawdy pójdą działania, albo głowa wróci do tej pozycji, w której dotąd ustawione było ciało. I znowu zacznie się marsz oddalający od prawdy.
Stoimy przed wyborem. Opatrzność wyłożyła przed nami talię kart. Co z nimi zrobimy? Możemy je zignorować. Możemy użyć ich do wróżenia. Możemy zdecydować się na grę w pokera. Ale możemy też zagrać w grę szlachetną, taką jak brydź, w której trzeba umieć myśleć, liczyć i współpracować.
W 1991 roku, na Rynku Głównym w Krakowie Jan Paweł II odprawił Mszę św. w czasie której beatyfikował zwykłą służącą, Anielę Salawę. Wynosząc ją na ołtarze zestawił jej postać z inną kobietą – bardzo znaną i niezwykłą, to znaczy z królową Jadwigą. Przypomniał wówczas słowa świętego Pawła: Nie zasmucajcie Ducha Świętego. „Powtarzamy te słowa z Jadwigą, królową Polski, „matką narodów”. I powtarzamy je z Anielą Salawą, błogosławioną. Niech się zjednoczą w naszej świadomości te dwie kobiece postaci: królowa i służąca! Czyż całe dzieje świętości chrześcijańskiej, duchowości budowanej na ewangelicznym wzorze, nie wyrażają się w tym prostym zdaniu: „Służyć Bogu — to znaczy królować!” (por. Lumen gentium, 36). Tę samą prawdę wyraża życie wielkiej królowej i życie prostej służącej!”
Na zakończenie tej Mszy cytował słowa błogosławionej, które dziś brzmią proroczo:
„Tak pisze, tak woła do Chrystusa Aniela: „Pragnę, żebyś był tak wielbiony, jak jesteś wyniszczony”. I jeszcze o swoim własnym powołaniu, a  raczej o tym, które dał jej Bóg: „Wobec duszy mojej Pan Bóg miał zamiary wielkie, stwarzając mnie na swój własny obraz”.”
Śmierć ujawnia prawdę. Zostaje po człowieku to, co jest trwałe, co jest w nim obrazem Bożym. „Non omnis moriar – nie wszystek umrę” czytamy w „Tryptyku rzymskim” Jana Pawła II. I teraz widzimy, przeżywamy i dotykamy prawdziwości tych słów. Widzimy, że nie tak ważne jest kreowanie własnych planów jak odkrywanie tych, które ma dla nas Opatrzność, że to wszystko zostało jakoś dopuszczone, aby – znowu cytat z Jana Pawła II, tym razem po śmierci księdza Jerzego Popiełuszki – „z tej śmierci wyrosło dobro, tak jak z Krzyża Zmartwychwstanie”.
Zejdziemy więc w podziemia Wawelu, które są wrotami łączącymi doczesność z wiecznością.
Jan Paweł II pisał o tym miejscu w „Darze i tajemnicy”:
Odprawiając prymicyjną Mszę św. w krypcie św. Leonarda pragnąłem uwydatnić moją żywą więź duchową z historią Narodu, która na Wzgórzu Wawelskim znalazła swą szczególną kondensację. Ale nie tylko to. Jest w tym fakcie także głęboki moment teologiczny. (...) Ci ludzie, których sarkofagi znajdują się w katedrze Wawelskiej, także czekają tam na zmartwychwstanie. Cała Katedra zdaje się powtarzać słowa Symbolu apostolskiego: „Wierzę w ciała zmartwychwstanie i żywot wieczny”. A ludzie, którzy w niej spoczywają są wielkimi „Królami–Duchami”, którzy prowadzą Naród przez stulecie. Są to nie tylko koronowani władcy i ich małżonki, czy też biskupi i kardynałowie, są także wieszczowie, wielcy mistrzowie słowa, którzy tak ogromne znaczenie posiadali dla mojej chrześcijańskiej i patriotycznej formacji.
Z podziemia trzeba będzie wyjść. Być może blask słońca oślepi nas. Ale nie odwracajmy głowy, nie odwracajmy się tyłem. Lepiej założyć ciemne okulary. Dzięki nim z będziemy mogli poruszać się w jasnym świetle zachowując jednocześnie realizm w ocenie ludzkiej natury – stworzonej jako dobra, ale nieustannie skłaniającej się ku cieniowi.