Ta wiadomość wstrząsnęła. Stało się to, o czym Jan Paweł II myślał bardzo poważnie i prawie się zdecydował. Jego następca ogłosił, że rezygnuje z urzędu Biskupa Rzymu. W Kościele pojawia się nowa jakość - to nie Bóg odwołuje Papieża, którego urząd kończy śmierć, lecz sam człowiek podejmuje tę decyzję. Czy sam? Ojciec Święty oświadczył dobitnie, że jest to decyzja, którą rozważył po wielokroć "w sumieniu przed Bogiem". A jednak, tak jak nie potrafimy pogodzić się z wiadomością o ciężkiej chorobie bliskiej osoby - na przykład ojca - tak trudno jest nam, pogodzić się z decyzją Ojca Świętego. Ta wewnętrzna niezgoda przejawia się w różnych postaciach: smutku, obaw lub pytań, czy ktoś wywierał nacisk na papieża. Gdzieś może nawet jeszcze tli się iskierka nadziei - a może okaże się jednak, że Benedykt XVI odwoła tę decyzję na przykład na skutek zmasowanych próśb wiernych. Bo przecież są dziesiątki, setki tysięcy, a pewnie nawet miliony ludzi, którzy kochają papieża Ratzingera, są mu wdzięczni za osiem lat służby, za wspaniałe rozważania, książki, zdecydowaną postawę w kluczowych dla Kościoła sprawach i za encykliki. Zostawmy jednak te dywagacje, które - coraz bardziej jestem o tym przekonany - są wyrazem niezgody na taki sposób zakończenia tego pontyfikatu. Cofnijmy się do chwili, gdy odchodził Jan Paweł II. Czym były ostatnie lata jego pontyfikatu zakończone postępująca niedołężnością, utratą głosu i wreszcie śmiercią? To była ofiara. Całkowita. Czy decyzja Benedykta nie nosi w sobie tego samego znamienia? Czy człowiek tak znany ze swej sumienności i obowiązkowości nie ceni nade wszystko wypełnienia do końca stojącego przed nim zadania? Czy Papieża Benedykta nie kosztuje oświadczenie - muszę zrezygnować? Jestem przekonany, że go to kosztuje i to bardzo. Ofiarę można składać z różnych rzeczy - z kariery, ze zdrowia, z życia. Podziwiamy tych, którzy są w stanie to zrobić i choć mamy problem, by tę postawę naśladować, to ją rozumiemy i zachwycamy się nią, ponieważ ideały te są nam bliskie. Ale ofiara polegająca na rezygnacji ze stanowiska?

"Muszę uznać moją niezdolność do dobrego wykonywania powierzonej mi misji" - uzasadnia swoją decyzję papież. W dzisiejszych czasach kultu sprawności, gdy każdy chce jak najdłużej utrzymać się w formie, gdy człowiek staje się chodzącą apteką i poświęca masę czasu, by nie dać poznać, że już "nie nadaje się" i że się wypada z obiegu,  ten papież ma odwagę powiedzieć - wiem, że nie mogę wam już pomagać jako papież, że dzieci mają prawo do ojca, który będzie miał dla nich siłę, czas i energię. Bo w Kościele – wspólnocie nadprzyrodzonej – Ojcem Świętym jest ten, którego wyznacza Duch Święty. Najwyraźniej pod Jego natchnieniem papież doszedł do wniosku, że czas oddać to miejsce komuś innemu.

Benedykt XVI nie wybiera się jednak na emeryturę. Nie wraca do ojczyzny, nie osiada w domu, który szykował dla siebie na stare lata, gdy myślał, że kwestią stosunkowo krótkiego czasu jest zakończenie jego posługi jako prefekta Kongregacji Nauki Wiary. Osiądzie w klasztorze klauzurowym na terenie Watykanu. W ostatnim zdaniu swojego historycznego oświadczenia pisze: „Jeśli o mnie chodzi, również w przyszłości będę chciał służyć całym sercem, całym oddanym modlitwie życiem, świętemu Kościołowi Bożemu”.