Tego lipcowego dnia 1963 roku ksiądz Józef Gorzelany przekroczył próg Kurii krakowskiej idąc na spotkanie z biskupem Karolem Wojtyłą. Ksiądz nie lubił zaglądać do Kurii i nie był tu mile widzianym gościem.

Zlecenie czy misja?

Ksiądz Gorzelany jako sprawny i operatywny budowniczy mógł się poszczycić wzniesieniem kościoła w Filipowicach, ale był również działaczem Wojewódzkiej Komisji Księży „Caritas”, co było równoznaczne z przynależnością do tzw. księży „patriotów” czyli grupy duchownych uwikłanych w zależność od władz komunistycznych.

Ksiądz zastanawiał się, dlaczego został wezwany. Po śmierci arcybiskupa Eugeniusza Baziaka, jego biskup pomocniczy został wybrany na wikariusza kapitulnego, czyli tymczasowego administratora diecezji. Z pewnością zaproszenie łączyło się z nowymi obowiązkami Wojtyły. Czyżby biskup wzywał go na dywanik?

Ksiądz nie przewidywał, że ta rozmowa (i wiele następnych) tak radykalnie odmieni jego życie, że przeszło czterdzieści lat później będzie odchodził z tego świata w aureoli heroicznego budowniczego najsłynniejszego kościoła w Polsce Ludowej.

 –  Chciałbym, żebyś wziął Bieńczyce – usłyszał od Wojtyły.

Od wielu lat trwały już zabiegi o wzniesienie kościoła w Nowej Hucie, wzorcowym socjalistycznym osiedlu, gdzie, decyzją władz PRL nigdy nie miała stanąć żadna świątynia. Co prawda, po odwilży roku 1956 Kurii udało się uzyskać pozwolenie na budowę, ale później sprawa utknęła w martwym punkcie. W 1960 roku komuniści próbowali siłą usunąć krzyż ustawiony przez mieszkańców Nowej Huty, doszło wtedy do zamieszek, byli ranni i aresztowani. Krzyż pozostał na miejscu, ale bieńczycka parafia, po usunięciu ks. Mieczysława Satory z probostwa, przez cztery lata nie miała duszpasterza.  Kolejni kandydaci na proboszcza byli odrzucani przez komunistyczny Wydział ds. Wyznań. Władze dążyły do osadzenia tam „swojego” księdza, a to nie podobało się w Kurii.

Gorzelany zdawał sobie sprawę, że przyjęcie propozycji Wojtyły oznacza dla niego wejście w bardzo niewygodny układ. Władze komunistyczne będą starały się grać nim w prestiżowej dla nich sprawie nowohuckiego kościoła, duchowieństwo będzie uważać, że wszelkie niepowodzenia (a należało się ich spodziewać) w posuwaniu naprzód budowy mogą być interpretowane jako świadome działanie księdza uwikłanego we współpracę z komunistami. Trudno się zatem dziwić, że do propozycji objęcia Bieńczyc nie odniósł się z entuzjazmem. W rozmowach z władzami wręcz domniemywał, że w ten sposób został skazany na z góry przegraną sprawę i nie ukrywał swojego krytycznego nastawienia do tego pomysłu, a także do samego biskupa.

Wojtyła zdawał sobie sprawę, że władze tak długo nie zgodzą się na nowego proboszcza jak długo nie będą miały gwarancji, że będzie to człowiek im posłuszny. Czy jednak był to jedyny motyw, dla którego przekazał parafię księdzu Gorzelanemu? Być może tak myśleli starsi księża z Kurii, którzy uważali, że Karol Wojtyła zrobił poważny błąd i poszedł na zbyt daleko idące ustępstwo wobec władz, a mianowanie księdza „caritasowca” i tak nie doprowadzi do uzyskania zgody na budowę kościoła.

Okazało się, że mylili się i kurialiści i komuniści.

Przemiana

„Objęcie przez księdza Gorzelanego parafii bieńczyckiej (stało się to ostatecznie w marcu 1965 roku) – mówi dr Marek Lasota, autor książki Donos na Wojtyłę – stanowiło przełom nie tylko w staraniach o budowę kościoła, ale także w losach samego księdza. Rychło bowiem okazało się, że pokładane w nim nadzieje były mrzonką: z domniemanego sprzymierzeńca stał się zaciekle zwalczanym wrogiem. Wkrótce teczkę pracy zastąpiły akta kontrolno-śledcze dokumentujące nękanie i szykanowanie proboszcza w Bieńczycach”.

Ostatecznie, dwanaście lat później, 15 maja 1977 roku kardynał Karol Wojtyła konsekrował kościół pod wezwaniem Matki Bożej Królowej Polski, czyli słynną Arkę Pana.

Co się stało? Dlaczego wszyscy się pomylili, a nie pomylił się tylko młody i nie mający większego doświadczenia biskup obdarzając zaufaniem starszego od siebie o pięć lat kapłana przeżywającego wewnętrzny osobisty dramat? Naturalnie, można tu mówić o wielu zbiegach okoliczności (władze miały nadzieję wygrać Wojtyłę przeciw kardynałowi Wyszyńskiemu za cenę zgody na budowę kościoła), ale nie sposób w tych kategoriach wytłumaczyć do końca wewnętrznej ewolucji księdza Gorzelanego. Wydaje się, że biskup, a potem arcybiskup Wojtyła podjął nie tylko walkę o budowę kościoła, ale też walkę o tego człowieka. Zaryzykował i wygrał. W jaki sposób? Sam proboszcz  parafii bieńczyckiej wspominał, że „Arcybiskup Karol Wojtyła zgodził się, aby ks. J. Gorzelany jako inwestor, sam, bez pomocy finansowej Kurii i niezależnie od jej komisji sztuki (której normalnie podlega każdy element), budował kościół, a także by był odpowiedzialny bezpośrednio i wyłącznie przed nim samym. Obdarzając ks. J. Gorzelnego tak dużym zaufaniem, dając mu pełną swobodę działania, równocześnie ks. Metropolita ani na chwilę nie przestał interesować się budową i wspierać ją swym autorytetem”. W końcu rzecz po ludzku niemożliwa stała się faktem. Jak do tego doszło? Część prawdy – wydarzenia historyczne – jest znana, część – przemiana proboszcza i niezwykły splot okoliczności, który umożliwił rozpoczęcie i dokończenie budowy – pozostanie tajemnicą. Być może jakimś tropem w jej rozwikłaniu są słowa Papieża Jana Pawła II w czasie pierwszej pielgrzymki do Polski, w czerwcu 1979 roku. Podczas pobytu w Kalwarii Zebrzydowskiej Ojciec Święty wspominał swoje coroczne pielgrzymki z kapłanami krakowskimi do tego sanktuarium. Budowały one szczególną więź biskupa z jego księżmi. Papież wspominał też swoje prywatne, osobiste przyjazdy do Kalwarii, gdy samotnie zapuszczał się na jej ściezki, aby tu się modlić (nieraz wiele godzin). „Polecałem Panu Jezusowi przez Maryję sprawy szczególnie trudne i sprawy szczególnie odpowiedzialne w całym moim posługiwaniu biskupim, potem kardynalskim – mówił Ojciec Święty. –  Widziałem, że coraz częściej muszę tu przychodzić, bo po pierwsze spraw takich było coraz więcej, a po drugie — dziwna rzecz — one się zwykle rozwiązywały po takim moim nawiedzeniu na dróżkach. Mogę wam dzisiaj powiedzieć, moi drodzy, że prawie żadna z tych spraw, które czasem niepokoją serce biskupa, a w każdym razie pobudzają jego poczucie odpowiedzialności, nie dojrzała inaczej, jak tutaj, przez domodlenie jej w obliczu wielkiej tajemnicy wiary, jaką Kalwaria kryje w sobie”.

Czy jedną z takich spraw nie była Nowa Huta i jej kościoły?
    

Święty proboszcz

Dwa dni po wizycie w Kalwarii Ojciec Święty przyjechał do Mogiły, gdzie zwrócił się do mieszkańców Nowej Huty. Mówił między innymi o nowohuckich świątyniach: tej w Bieńczycach, a także o następnych: w Mistrzejowicach oraz na Wzgórzach Krzesławickich. W każdym z tych kościołów pracował ksiądz blisko związany z Karolem Wojtyłą. Jeden z nich, proboszcz mistrzejowicki, ksiądz Józef Kurzeja, zmarł dwa lata wcześniej, w wieku 39 lat, wyczerpany prześladowaniami Służby Bezpieczeństwa. W czasie Mszy pogrzebowej, 13 września 1976 roku kardynał Wojtyła wspominał dzień, w którym ów młody ksiądz przyszedł do niego: „Znam jego tajemnicę. Ja nawet mogę powtórzyć słowa, bo takich słów się nie zapomina nigdy. A były to słowa, które wypowiedział do mnie w lecie 1970 roku, przychodząc i prosząc o to, ażebym jako jego przełożony, jako biskup pozwolił mu zacząć pracę w punkcie katechetycznym tutaj, w Mistrzejowicach, gdzie wówczas nie było niczego, tylko – jak dobrze pamiętacie – ta przydrożna budka, od której zaczęły się dzieje waszej wspólnoty, waszej parafii (…). Wiedział o co prosi. Wiedział, że idzie na sprawę, która Go będzie kosztować wiele i dodawał z humorem: <<Jeżeli nawet pocierpię, jeżeli nawet pójdę do więzienia, to mi dobrze zrobi>>. (...) Wiedział, że idzie w nieznane; przeczuwał, że sprawa, której się podejmuje będzie Go bardzo wiele kosztować. Ale szedł, bo taki otrzymał nakaz. Nie od biskupa - biskupa przyszedł prosić, żeby pozwolił to podjąć. Taki nakaz otrzymał od swojego wewnętrznego Mistrza, od Pana swojego serca, od Pana swojego sumienia. Od Ukrzyżowanego Chrystusa, wiecznego kapłana. I temu wewnętrznemu nakazowi On, Kapłan Jezusa Chrystusa, dobry kapłan, nie mógł się oprzeć”.

Dziś ksiądz Kurzeja, kapłan wyświęcony przez Karola Wojtyłę, a później przez niego wspierany, jest kandydatem na ołtarze. Zmarł w opinii świętości, a jego proces beatyfikacyjny rozpoczął się 4 maja 2005, miesiąc po śmierci Jana Pawła II.

Pasterz pasterzy


Z pewnością dzieje duchowe budowniczych nowohuckich kościołów to owoc ich osobistych wyborów i działań pod tajemniczym wpływem łaski. Trudno jednak nie zauważyć, że ich życie toczyło się w bliskości, a raczej w obecności człowieka, który swoje własne kapłaństwo traktował bardzo poważnie. Swoich księży do niczego nie zmuszał ani niczego nie nakazywał. Trzeci nowohucki proboszcz, ksiądz Jakub Gil, wspomina, że kardynał Wojtyła powierzył mu zadanie wzniesienia kościoła na Wzgórzach Krzesławickich całkowicie szanując jego wolność. Ksiądz Gil pracował wtedy w Zakopanem, w dobrej parafii, w pięknej okolicy. Miał iść do bardzo trudnej pracy, w wielkim robotniczym osiedlu, w pobliżu zatruwających powietrze zakładów przemysłowych. „Jeśli ci będzie za trudno, to przyjdź, a zabiorę cię stamtąd” – powiedział mu Wojtyła. Okazało się, że rzeczywiście było trudno. Pewnego dnia ksiądz Gil postanowił poprosić kardynała o zwolnienie go z funkcji proboszcza. Tej prośby jednak nigdy nie wyraził. Kilkanaście godzin przed wizytą u metropolity rozmawiał z kobietą, która chciała rzucić męża. On ją przekonywał, że nie należy tego robić. A po rozmowie uświadomił sobie, że jego słowa nie będą wiarygodne, jeśli sam opuści parafię. Został. Dziś wspomina swój pobyt na Wzgórzach Krzesławickich i budowę kościoła jako czas wielkiej łaski. Z jego inicjatywy świątynia jest pod wezwaniem Miłosierdzia Bożego.

Wolność, zaufanie, modlitwa, pamięć, wierność. Tego starał się nauczyć przyszły Papież swoich księży. Jak widać, nauka nie poszła w las.