POLSKI PAPIEŻ
Rok 1920

Wiecie, że urodziłem się w r. 1920, w maju, w tym czasie, kiedy bolszewicy szli na Warszawę. I dlatego noszę w sobie od urodzenia wielki dług w stosunku do tych, którzy wówczas podjęli walkę z najeźdźcą i zwyciężyli, płacąc za to swoim życiem. Tutaj, na tym cmentarzu, spoczywają ich doczesne szczątki. Przybywam tu z wielką wdzięcznością, jak gdyby spłacając dług za to, co od nich otrzymałem.

                        Jan Paweł II, Radzymin, 13 czerwca 1999 1.
    – Panie poruczniku, przyszedł telegram z dowództwa – chorąży wyprężył się służbiście przed Karolem Wojtyłą i podał mu kartkę.
    – Spocznij – powiedział Wojtyła. Wziął papier i szybko przebiegł go wzrokiem. Twarz mu stężała.
    – Znowu będą pogrzeby – westchnął.
    – Podobno pod Szaciłkami było naprawdę ciężko – żołnierz jakby zgadywał myśli porucznika. – Tylu naszych zginęło.
    – Druga taka bitwa. W zeszłym roku pod Dusanowem, a teraz tu.  Ileż jeszcze to będzie trwać?
    Wojna rzeczywiście trwała już długo. Choć ten największy, światowy konflikt skończył się dwa lata wcześniej, w roku 1918, to w Polsce wciąż wrzało. Szczególnie niespokojnie było na wschodzie. Tam właśnie znajdował się sformowany w Wadowicach 12 Pułk Piechoty znany też jako Pułk Ziemi Wadowickiej. Nie zanosiło się na to, by jego żołnierze szybko wrócili do domu. Wojtyła zmarszczył czoło.
    – Może nie będzie tak źle – powiedział chorąży. – Kijów wzięty, nasze wojska doszły bardzo daleko. Ale trzeba przyznać, że ostatnio bolszewicy nabrali fantazji. Parę dni temu uderzyli na Polesiu.
    Wiele wskazywało na to, że potyczka pod Szaciłkami nie była tylko drobną nadgraniczną utarczką. Porucznik wiedział, ze bolszewicy mają nowego dowódcę, młodego i sprawnego generała Michała Tuchaczewskiego. Wiedział również, że zajęcie Kijowa wielu Ukraińców i Rosjan przyjęło jak najgorszy policzek. To mogło tłumaczyć nieoczekiwane ruchy bolszewickich wojsk i co gorsza – zwiastować wznowienie wojny. A jeśli Sowieci uderzą z całym impetem, to Polacy nie utrzymają rozległego frontu.  Porucznik raz jeszcze spojrzał na kartkę. Domyślał się, że to nie ostatnia taka depesza.
    – Możecie odejść – zakończył rozmowę. Żołnierz zasalutował i wyszedł.
    Wojtyła też zaczął się zbierać. Złożył księgi, nakrył pokrowcem maszynę do pisania i opuścił swój pokój w Powiatowej Komendzie Uzupełnień w Wadowicach. Ostatnio starał się trochę wcześniej wracać do domu. Jego żona lada dzień miała rodzić. Emilia była chorowita , a ciąża jeszcze ją osłabiła.    
    Nie minęło piętnaście minut, gdy wchodził po metalowych schodach na pierwsze piętro budynku przy Rynku 2. Wyszedł na zewnętrzny taras, z którego wchodziło się do ich mieszkania.
    – Co tam w szkole, Mundek? – zagadnął syna odrabiającego lekcje przy kuchennym stole.
    – W porządku, tato – odparł chłopak. – Pan Heriadin zadał nam trochę z przyrody, ale szybko się z tym uporam.
    – A jak mama?
    – Jest w sypialni. Powiedziała, że musi się na chwilę położyć.
    Przez uchylone drzwi zajrzał do sypialni.
    – Mila? –zapytał.
    – Chodź, chodź – zaprosiła go żona. Leżała na łóżku po lewej stronie niewielkiego pokoju. – Wcześniej dzisiaj jesteś, wszystko w porządku? – zapytała cicho.
    –Oczywiście – powiedział. „Jeszcze tylko tego brakuje, żebym opowiadał jej teraz o bolszewikach” – pomyślał. Ale kobieca intuicja nie zawiodła Emilii.
    – Lepiej mi powiedz, co się stało, bo będę się jeszcze bardziej denerwować – powiedziała stanowczo. – Jak będziesz chciał coś ukryć, to zapytaj mnie, jak to się robi.  Każdego mężczyznę można prześwietlić na wylot.
    – Nie wiedziałem, że masz dar jasnowidzenia – porucznik uśmiechnął się pod wąsem.
    – Nie próbuj zmieniać tematu. Wiedziałam, że coś jest nie tak, już jak wchodziłeś.
    Po szesnastu latach małżeństwa wciąż go zadziwiała.
    – Jak wchodziłem? – powtórzył.
    – Miałeś „zmartwiony krok”. Szedłeś wolniej niż zwykle. Więc co?
    – Dostaliśmy informację z frontu – przyznał – nasi chłopcy walczyli z bolszewikami, są zabici.
    – To jakaś ważna bitwa?
    – Na tej wojnie nie ma nieważnych bitew.  Podobno bolszewicy stali się bardziej ruchliwi. Gdzieniegdzie nawet atakują.
    – To znaczy, że mogą uderzyć na Polskę?
    – Tak.
    Po twarzy Emilii przebiegł skurcz.
    – Mila, nie martw się – próbował ją uspokoić.
    – Nie, tym jeszcze się nie martwię – wyszeptała z widocznym wysiłkiem Emilia. – Chyba i na naszym froncie rozpoczęło się natarcie – uśmiechnęła się blado.
    – Jak to? Czy.........? – Nie dokończył pytania. Przypomniały mu się podobne chwile, gdy rodził się Edmund i jego siostra.
     – Mundek! – krzyknął otwierając drzwi – leć po akuszerkę, mama rodzi!
    Chłopakowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Porucznik usłyszał tylko trzaśnięcie drzwi i tupot nóg. Wkrótce Mundek był już z powrotem. Wetknął głowę przez drzwi do sypialni.
    – Zaraz tu będzie! – wyrzucił z siebie. – Jak mama?     
    – Dobrze synku, nie martw się – uspokoiła go Emilia.
    – Mam nadzieję, że to będzie chłopak! – Mundek starał się trzymać fason, choć niepokoił się równie mocno jak ojciec. „Mama jest taka słabiutka – myślał – jak ona da radę?”
    Jadzia Pawłęga, znana w Wadowicach akuszerka przyszła pół godziny później.
    – No panowie, nic tu po was! – zakomenderowała.
    – I tak chciałem wyjść – powiedział Wojtyła. – Zaraz zacznie się majowe. Chodź Mundek. Będziemy pomagać mamie po naszemu.
    Do kościoła mieli zaledwie parę kroków. Od strony ich domu znajdowało się boczne wejście, z którego zazwyczaj korzystali. Przeszli przez główną nawę i skręcili w lewo. Przed obrazem Matki Bożej Nieustającej Pomocy klęczało sporo ludzi. Śpiewali już „Chwalcie łąki umajone”. Wojtyła przyłączył się do chóru.
    – Tato, długo to może potrwać? – szepnął Mundek ciągnąc ojca za rękaw.
    – Jak zwykle. – W tym momencie zorientował się, ze syn pyta o poród, a nie o nabożeństwo. – Jak skończy się litania, wrócimy do domu – uspokoił chłopca.
    Mundek miał wrażenie, że nabożeństwo trwa całą wieczność. W końcu ksiądz uniósł monstrancję, aby pobłogosławić ludzi. Chwilę potem chłopak zerwał się z kolan. Ojciec wstał także. Przez kościół przeszli jeszcze dość wolno, ale na ulicy przyspieszyli kroku.
    W domu czekała rozpromieniona akuszerka.
    – Ma pan syna! Gratuluję – powiedziała.
    – Hurra, brat! – Mundek nie posiadał się z radości. Pan Wojtyła spojrzał w kierunku drzwi do sypialni.
    – Tak, tak, niech pan idzie – akuszerka uśmiechnęła się.
    Zajrzał do środka. Emilia spała. Ręką obejmowała zawiniątko, z którego wyglądała malutka buzia. Zrobił kilka kroków i ukląkł przy łóżku.
    – Witaj w domu – powiedział cicho.
    Emilia otworzyła oczy.
    – A, jesteś już – szepnęła. – To dobrze, jestem taka zmęczona.
    Znowu zasnęła.  
 
2.

    Michaił Tuchaczewski oparł nogi na stole i głęboko zaciągnął się papierosem. Miał wszelkie powody do zadowolenia. Odkąd został dowódcą Frontu Zachodniego wszystko zdawało się sprzyjać jego zamierzeniom. „Piłsudski zrobił błąd zajmując Kijów – myślał z satysfakcją  – a ci idioci w dowództwie nareszcie przejrzeli na oczy.” Postęp polskich wojsk na wschód bardzo przeraził Lenina i szefów  bolszewickiego państwa. Nagle wszyscy zapomnieli, że Tuchaczewski pochodzi z ziemiańskiej rodziny i reprezentuje element „wrogi klasowo”. Liczyło się tylko jedno – był bardzo utalentowanym dowódcą. Dowiódł tego już w dwa tygodnie po nominacji, gdy w połowie maja przeprowadził zaskakujące uderzenie na siły polskie w rejonie Polesia. Wprawdzie atak został powstrzymany, ale Polacy ponieśli ciężkie straty i musieli przesunąć część swoich sił z Ukrainy. Morale bolszewickiej armii znacznie wzrosło – zobaczyli, że tego wroga da się pobić. Do oddziałów sowieckich napływali coraz to nowi żołnierze – częściowo wcielani przymusowo spośród najróżniejszych dezerterów, częściowo ochotnicy pragnący powstrzymać pochód „białych panów” – tak nazywano polską armię. „Agitatorzy też robią swoje” –Tuchaczewski uśmiechnął się lekko, patrząc na plakat z dwuwierszem Włodzimierza Majakowskiego: „Ukraińcy i Rosjanie łączą się z okrzykiem: niech nie będzie nigdy pan nad robotnikiem”. Na plakacie namalowano dwóch czerwonoarmistów, Ukraińca i Rosjanina podnoszących nabitego na bagnety tłustego polskiego szlachcica
    Nowy komendant Frontu Zachodniego zdawał sobie jednak sprawę, że nawet najlepsza agitacja nie zastąpi silnej armii. I dlatego najbardziej cieszył się ze wzmocnienia kadry oficerskiej. Gdy Polacy zajęli Kijów – święte miasto Rusi – wśród Rosjan  zawrzało. Kto by pomyślał, że do Armii Czerwonej zgłosi się kilkunastu carskich generałów oraz kilkadziesiąt tysięcy oficerów. To oni opracowali plan wojny z Polską. Teraz miał już w ręku wszystkie atuty. Pochylił się nad rozkazem dziennym datowanym 2 lipca 1920 roku. „Tak, to brzmi dobrze” – pomyślał i raz jeszcze przeczytał: „... Po trupie białej Polski wiedzie droga do wszechświatowego pożaru... Na naszych bagnetach przyniesiemy wolność wyzyskiwanej ludzkości..."

3.

    – Nie, nie wyjadę, to wykluczone! – głos Achillesa Rattiego stracił swą zwykłą łagodność.
    – Ekscelencjo, to ostatnia chwila – przekonywał go ks. Farolfi. – Bolszewicy nie przestrzegają żadnych reguł. Jeśli wejdą do Warszawy życie ekscelencji będzie w niebezpieczeństwie.
    Na pierwszym piętrze gmachu przy ulicy Książęcej toczył się spór między dwoma włoskimi duchownymi. Jednym z nich był arcybiskup Achilles Ratti, mianowany przez papieża Benedykta XV pierwszy nuncjusz Watykanu w niepodległej Polsce. Drugim – jego sekretarz. Księdzu Farolfiemu nie mogło pomieścić się w głowie, że nuncjusz nie chce opuścić stolicy. Armia bolszewicka parła na zachód dosłownie zmiatając ze swej drogi broniące się resztkami sił wojska polskie. Tymczasem Ratti ani myślał wyjeżdżać z zagrożonego miasta.
    – Ojciec Święty mianował mnie nuncjuszem przy polskim rządzie –powiedział – a rząd na razie jest w Warszawie. Moje miejsce jest tutaj.
    – Papież na pewno nie chciałby wystawiać ekscelencji na takie niebezpieczeństwo –sekretarz nie dawał za wygraną. – Wszyscy ambasadorowie wyjeżdżają, a ekscelencja chce ryzykować?
    – Jestem pewien, że papież nie życzyłby sobie,  abym w takim momencie opuszczał Polaków. Zresztą zatelegrafuję do niego i poproszę o pozwolenie na pozostanie w mieście. Natomiast ty opuścisz Warszawę.
    – Ależ ekscelencjo! – oburzył się Farolfi – Ksiądz arcybiskup chyba opacznie zrozumiał moją prośbę. Ja nie chcę uciekać.
    – Wiem, drogi Farolfi, wiem to dobrze – Ratti uśmiechnął się lekko. – Musimy jednak zabezpieczyć archiwum nuncjatury. Zabierzesz papiery i pojedziesz do Poznania.
    – Wola ekscelencji jest dla mnie rozkazem – Farolfi ukłonił się i opuścił gabinet nuncjusza. Ratti podszedł do okna i spojrzał na Książęcą. W kierunku Placu Trzech Krzyży szło sporo ludzi. Był pewien, że  większość z nich za chwilę znajdzie się w kościele św. Aleksandra. Cała Warszawa modliła się o zwycięstwo nad bolszewikami.
    – Ekscelencjo, pan generał Haller prosi o audiencję – głos sekretarza wyrwał nuncjusza z zamyślenia.
    – Haller? Oczywiście, proś go natychmiast.
    Sekretarz wyszedł, by za chwilę powrócić wprowadzając mężczyznę w mundurze z generalskimi wężykami na kołnierzu. Tego człowieka znała cała Warszawa. Rok temu Haller wrócił do Polski na czele sformowanej we Francji armii ochotniczej zwanej od koloru umundurowania Błękitną Armią. Do jej dowódcy przylgnął przydomek Błękitnego Generała. Ostatnio był częstym gościem u nuncjusza.
    –Witam, witam mon general – Ratti w przyjaznym geście wyciągnął ramiona.     Francuski obaj znali bardzo dobrze, co znacznie ułatwiało im kontakt. Haller z szacunkiem przyklęknął i ucałował biskupi pierścień na dłoni nuncjusza.
    – Ostateczna rozprawa już blisko – powiedział wstając – bolszewicy zdobyli Radzymin. Zostało im jeszcze tylko 20 kilometrów.
    – Wiem. Minister spraw zagranicznych poinformował dzisiaj korpus dyplomatyczny, że od jutra rząd nie bierze odpowiedzialności za nasze bezpieczeństwo. Ambasady się zamykają. Ambasadorowie wyjeżdżają dziś wieczorem do Poznania.
    – Będzie nam brakować ekscelencji.
    – O to proszę się nie martwić. Ja nigdzie się nie wybieram.
    – Jak to? – Haller aż uniósł brwi ze zdziwienia. – Przecież ekscelencji grozi ogromne niebezpieczeństwo. Na sługi Boże bolszewicy są specjalnie zawzięci.
    – Właśnie dlatego nie mogę i nie chcę wyjechać. Pan jako dowódca wie, że dezercja jest grzechem, a ja też służę na froncie, choć na nim walczy się inną bronią. Poza tym – dodał uspokajająco – jestem dobrej myśli. Widziałem, jak ludzie się modlą. A i umiejętności wojskowych Polakom nie brakuje. Jedno i drugie zadecyduje o zwycięstwie.
    – Tak, generał Weygand też był pod wrażeniem tej gorliwości – potwierdził Haller – dziś rano byłem w kościele Zbawiciela – z dnia na dzień coraz więcej tam ludzi.
    – Że też pan generał ma czas przy tym nawale zajęć chodzić jeszcze do kościoła, moje uznanie – pochwalił go nuncjusz.
    – Czas? –powtórzył Haller – Bez tego nie dałbym rady. Poza tym akurat dzisiaj miałem specjalną intencję. Ekscelencji mogę to wyznać. Poprosiłem Pana Boga o prezent urodzinowy.
    – Vous fetez aujourd’hui votre anniversaire? (Świętuje pan dzisiaj urodziny?) – zapytał Ratti.
    – Czterdzieste siódme.  I przypomniałem sobie, jak co roku z moich rodzinnych Jurczyc właśnie około tej daty jeździliśmy do Kalwarii Zebrzydowskiej. Ksiądz arcybiskup wie? To takie wielkie sanktuarium maryjne niedaleko Krakowa.
    Nuncjusz skinął głową.
    – Więc pomyślałem, że przy takiej okazji można poprosić o prezent – kontynuował Haller. – Rozmawiałem już z księdzem  pułkownikiem  Sienkiewiczem, dziekanem frontu północnego. Uprosiłem go o nowennę w intencji zwycięstwa. Dziewięć dni modlitwy. Zaczynamy jutro u Zbawiciela. Przyszedłem do ekscelencji prosić o wsparcie. Raźniej będzie, gdy wysłannik papieża też  zapuka do Pana Boga.
    – Panie generale, ja nie pukam, ja walę – i to już od dawna. Ale do takiej prośby nie sposób się nie przyłączyć.
    – Dziękuję ekscelencji – Haller wyciągnął rękę. – Pójdę już, obowiązki wzywają.
    – Niech was Bóg błogosławi – powiedział Ratti.

4.

    Następnego dnia, wczesnym rankiem Haller  opuścił gmach Politechniki, gdzie mieściła się jego kwatera główna i poszedł Nowowiejską w kierunku Placu Zbawiciela. Po kilku minutach był już przed kościołem, do którego wchodziło mnóstwo ludzi. Przyłączył się do nich i od razu skręcił do lewej nawy, gdzie znajdował się ołtarz z obrazem Matki Bożej Częstochowskiej.
    – Bracia i siostry, krzepi mnie tak liczny udział wasz w naszej dzisiejszej uroczystości – powiedział od ołtarza ksiądz prowadzący nabożeństwo – obecny tu między nami pan generał Haller prosił, abyśmy dziś rozpoczęli naszą modlitwę dla uproszenia zwycięstwa nad wrogiem. Radujemy się, że jest tu między nami, zanim z naszymi dzielnymi żołnierzami wyruszy w śmiertelny bój o ocalenie naszej ojczyzny. W tych dniach pytali się niektórzy, jak to jest, że warszawiacy do kopania umocnień nie chodzą, a na nabożeństwa różnorakie czas mają. Tym niedowiarkom w odpowiedzi, a wam wszystkim ku umocnieniu przeczytam teraz fragment, który pomoże nam zrozumieć jak wielką pracę dziś tu zaczynamy.
    Ksiądz otworzył Biblię.
    – W Starym Testamencie w Księdze Wyjścia autor natchniony opisuje, jak to Izraelici toczyli ciężką bitwę z wrogim plemieniem – powiedział ksiądz. – Posłuchajcie:
    Amalekici przybyli, aby walczyć z Izraelitami w Refidim. Mojżesz powiedział wtedy do Jozuego: „Wybierz sobie mężów i wyruszysz z nimi na walkę z Amalekitami. Ja jutro stanę na szczycie góry z laską Boga w ręku.”   Jozue spełnił polecenie Mojżesza i wyruszył do walki z Amalekitami. Mojżesz, Aaron i Chur wyszli na szczyt góry. Jak długo Mojżesz trzymał ręce podniesione do góry, Izrael miał przewagę. Gdy zaś ręce opuszczał, miał przewagę Amalekita. Gdy ręce Mojżesza zdrętwiały, wzięli kamień i położyli pod niego, i usiadł na nim. Aaron zaś i Chur podparli jego ręce, jeden z tej, a drugi z tamtej strony. W ten sposób aż do zachodu słońca były ręce jego stale wzniesione wysoko. I tak zdołał Jozue pokonać Amalekitów i ich lud ostrzem miecza.  Pan powiedział wtedy do Mojżesza: Zapisz to na pamiątkę w księgę i wyryj to w pamięci Jozuego, że zgładzę zupełnie pamięć o Amalekicie pod niebem.
    – Czy rozumiecie bracia i siostry, co robił Mojżesz, gdy wojska walczyły ze sobą? – zapytał ksiądz zamykając księgę. – Widzicie na każdej mszy i zobaczycie to także za chwilę jak kapłan wznosi ręce do góry modląc się do Boga. I my – warszawscy i polscy kapłani czynimy to także. Ale Bóg zechciał, żebyście nas wspierali – wy wszyscy mężczyźni i kobiety, dzieci i starcy, mieszkańcy stolicy wszystkich stanów i zawodów. Dlatego dziś do walki staje cała stolica. Jedni dzierżąc oręż zbrojny, inni z orężem modlitwy na ustach.
Módlmy się bracia i siostry by i nam Pan dał zwycięstwo nad wrogiem naszej ojczyzny i Kościoła.

5.

    Achilles Ratti sięgnął ręka do kalendarza i wydarł z niego kartkę. Jednak tym razem nie wrzucił jej do kosza. Spojrzał raz jeszcze na wydrukowaną czerwonym kolorem cyfrę 15 i pieczołowicie włożył kartkę do swojego brewiarza.
    – Generał Haller już jest ekscelencjo – Ratti podniósł głowę i spojrzał w kierunku drzwi, w których stał kamerdyner.
    – Doskonale, proście go w tej chwili – polecił nuncjusz. Wstał od biurka i poszedł w kierunku drzwi.
    – A więc, panie generale prezent został dostarczony w samą porę – powitał gościa. Ten swoim zwyczajem złożył pocałunek na pierścieniu arcybiskupa.
    – Nie wątpiłem w to ani przez chwilę – odparł Haller. – To nie był jeden cud, to była cała seria cudów. Zastanawiam się tylko, który z nich był największy. Czy to, że odparliśmy bolszewików, czy też – że tak głęboko schowaliśmy nasze polskie kłótnie i wzajemne urazy.
    – Historia to oceni panie generale – powiedział nuncjusz. – A jak wygląda sytuacja na froncie?
    – Nieporównana z tym, co działo się dwa dni temu. Radzymin zdobyty, Naczelny Wódz uderzył znad Wieprza i dotarł do Mińska Mazowieckiego. Lewe skrzydło jego grupy uderzeniowej spotkało się z prawym skrzydłem mojego frontu. Przekazałem moją piętnastą dywizję do dyspozycji marszałka. Odwrót bolszewików zamienił się w paniczną ucieczkę.
    – A Piłsudski? – zapytał nuncjusz. – Czy już zmienił zdanie o postawie polskiego Kościoła?
    – Ksiądz arcybiskup ma na myśli tamtą rozmowę z kardynałem Kakowskim?
    Ratti skinął głową. Piłsudski obciążał kapelanów wojskowych odpowiedzialnością za upadek ducha wśród cofających się przed bolszewikami polskich wojsk. Tuż przed bitwą o Radzymin spotkał się z warszawskim arcybiskupem kardynałem Aleksandrem Kakowskim, prosząc go o większą liczbę księży,  którzy by towarzyszyli żołnierzom i wspierali ich duchowo.
    – Śmierć księdza Skorupki zamknęła usta wszystkim niezadowolonym – powiedział Haller – a księży rzeczywiście w naszych szeregach było wielu i sprawdzili się wyśmienicie.     – Czy to prawda, że ksiądz Skorupka zginął udzielając namaszczenia ciężko rannemu żołnierzowi?
    – Różne są opinie na ten temat. Jedni twierdzą, ze szedł na czele oddziału z krzyżem w ręku i rozwianą stułą i padł od bolszewickiej kuli. Inni mówią, że trafił go jakiś zbłąkany pocisk, gdy klęczał nad rannym.
    – Do historii z pewnością przejdzie ta pierwsza scena – stwierdził nuncjusz. – Ksiądz Skorupka stanie się nowym Kordeckim , a obrona Warszawy nową Jasną Górą.
    – Obyśmy tylko nie powtórzyli tych strasznych błędów, które po wygnaniu Szweda zniszczyły I Rzeczpospolitą. No, ale wszystko w ręku Boga. Dziękuję ekscelencji za duchowe wsparcie i tym bardziej proszę o pamięć w przyszłości.
    – O to proszę się nie martwić. Sierpnia 1920 roku w Warszawie nigdy nie zapomnę. Mogę to panu obiecać.

6.

Półtora roku później

    Jest to chwila ta właśnie, kiedy każdy z bojowników naszych uczuwa, że na jego czci żołnierskiej spoczęła cześć ojczyzny, że odeń już tylko zależy, czy padnie Warszawa czy się ostoi. Wtedy to właśnie młody kapłan, ksiądz Skorupka na równi ze wszystkimi uczuwa się zesłanym dla spełnienia bohaterstwa. Nawdziewa na ramiona znak swojej służby: stułę kapłańską, bierze w dłonie krzyż i krzyżem tym tylko uzbrojony, wkracza w czołgające się po polu tyraliery.
    Porucznik Karol Wojtyła odłożył książkę i spojrzał na łóżeczko, w którym leżał niespełna dwuletni chłopczyk. Mały Karol spał snem sprawiedliwego, a jego ojciec korzystając z chwili spokoju  czytał kupioną niedawno książeczkę „Cud Wisły” znanego dziennikarza Adama Grzymały Siedleckiego.
    „Wydaje się jakby to było wczoraj” – pomyślał oglądając mapkę z naszkicowanymi kierunkami natarcia wojsk sowieckich. Rzeczywiście, bolszewicy byli zaledwie o włos od wygranej, a im więcej dowiadywał się o tym, co rozegrało się na przedpolach Warszawy, tym bardziej był przekonany o wielkim szczęściu polskich wojsk.
    Bezpośrednie działania wojenne na szczęście ominęły Wadowice. Mieszkańcy miasta poznali za to wojnę od innej strony, znacznie mniej chwalebnej. Wojtyła pamiętał doskonale, jak w klasztorze u karmelitów „na Górce” zakwaterowano rekrutów z całego okręgu przed odesłaniem ich do macierzystych pułków.
    „Panie, co to za dzicz, najgorszemu wrogowi nie życzyłbym jednego takiego gościa, a my mamy tu ich całą chmarę – skarżył mu się znajomy karmelita– zwierzę jest czyściejsze od nich, cały ogród mamy w nieczystościach, a język ich plugawy, że aż strach. Żal człowiekowi, że Pan Bóg dał im zdolność mówienia, bo lżą tylko siebie i każdego kogo widzą.”
    Pół roku później w Wadowicach pojawili się inni przybysze – bolszewiccy jeńcy przysłani tu z Warszawy. Wadowiczanie nie bardzo wiedzieli, czy cieszyć się czy płakać z tego powodu. Niby jeniec – żywy dowód zwycięstwa, ale z drugiej strony – ich widok był przygnębiający. Leźli tak przez miasto na bosaka, obszarpani, bez mundurów. Nędzne łachy wisiały na nich jak na jakichś szkieletach.
    „Mrą na potęgę” – mówił zakonnik porucznikowi. – „Gadają ludzie, że chyba cholerę przywlekli”.
    Martwili się wtedy bardzo o chłopców, szczególnie o półrocznego Lolka. Ale na szczęście choroba ominęła ich dom.
    Drgnął. Usłyszał jak ktoś wchodzi do kuchni. Po chwili Mundek zajrzał do pokoju, uśmiechnął się na widok śpiącego brata i dał ojcu znak, żeby wyszedł.
    – Tato, słyszałeś co się stało? – zapytał, gdy porucznik zamknął za sobą drzwi do sypialni.
    – A co miało się stać? Może znowu będą upały w środku zimy?
    Wadowiczanie doskonale pamiętali styczeń poprzedniego 1921 roku, gdy w ciągu kilku dni wybuchła nagle wiosna. Ciepło było przez całe dwa tygodnie, a niektórzy rolnicy wyszli w pole nadrobić zaległości z poprzedniego wojennego roku.
    – Niestety to smutna wiadomość – odparł chłopak. – Papież umarł. Wszystkie gazety o tym piszą.
    – Benedykt XV nie żyje – powtórzył Wojtyła. – świeć Panie nad jego duszą. Zaiste ciężki miał pontyfikat i nie dziwota, że tak szybko się wypalił.
    – Dlaczego ciężki?
    – Mały byłeś to i nie pamiętasz – powiedział porucznik. – Został papieżem już po  wybuchu wojny. Niełatwa to rzecz rządzić Kościołem w takim czasie.
    – Napisali w gazecie, że ofiarował życie za pokój – dodał Mundek – i że przepowiedział godzinę swojej śmierci. „Umrę jutro o szóstej rano” – miał powiedzieć. I tak się stało.
            
7.

    Niespełna dwa tygodnie później, 2 lutego 1922 roku  w Kaplicy Sykstyńskiej zasiadło 35 kardynałów, aby wybrać następcę Benedykta XV. Wśród nich był także kardynał Achilles Ratti, mianowany zaledwie pół roku wcześniej arcybiskupem Mediolanu. Cztery dni później, 6 lutego w czasie porannego głosowania głosy elektorów wskazały na niego. Biały dym nad Kaplicą Sykstyńską dał znać, że papież został wybrany. Niedługo potem otworzyły się drzwi prowadzące na loggię nad głównym wejściem do Bazyliki Św. Piotra. Jako pierwszy pojawił się na niej Kardynał Gaetan Bisleti: „Habemus Papam” – „Mamy Papieża” – powiedział.  „Pana Naszego, Kardynała Achillesa Ratti, który przybrał imię Piusa XI.”
    Z cienia wyłonił się złoty krzyż niesiony przez asystę. Za nim wyszedł nowy papież. Tłum ludzi stojących w ulewnym deszczu na Placu Św. Piotra wybuchnął entuzjazmem. Pius XI rozłożył szeroko ramiona. Od ponad pół wieku nie widziano takiego gestu nowo wybranego następcy św. Piotra. Chwilę potem papież wypowiedział słowa swojego pierwszego błogosławieństwa Urbi et Orbi – Miastu i Światu.
    „To polski papież” – mówiono wtedy nad Wisłą.