Jestem z WamiPo śmierci Pawła VI kardynał Wojtyła uczestniczył w swoim pierwszym konklawe w życiu...

Kiedy Bóg odwołał do siebie papieża Pawła VI w uroczystość Przemienienia Pańskiego (...), kardynałowie ustalili konklawe na dzień 26 sierpnia — czyli właśnie wtedy, gdy w Polsce, a przede wszystkim na Jasnej Górze obchodzono uroczystość Matki Bożej Częstochowskiej. Wiadomość o wyborze nowego papieża Jana Pawła I  mógł biskup częstochowski podać już w czasie wieczornej Mszy św. związanej z tą uroczystością na Jasnej Górze .


Jak kardynał Luciani przyjął swoją nową godność?
    
Mam go jeszcze w oczach, widzę jego twarz, kiedy podnosi się i zwraca do zbliżającego się kardynała–kamerlinga. Na zadane pytanie: czy przyjmujesz? – odpowiada: przyjmuję. I zaraz potem imię: Jan Paweł I. I potem ogromna radość Kolegium Kardynalskiego. (...) A potem radość Rzymu już tego samego wieczoru: Habemus Papam! I następnego dnia radość rzymian, pielgrzymów, przybyszów: spontaniczna, nieopisana radość. I radość samego Jana Pawła, który był człowiekiem radosnym, łatwo się uśmiechał, łatwo otwierał się do ludzi, był prosty i skromny. I tym wszystkich ujmował .

Papież uśmiechu sprawował swój urząd zaledwie 33 dni. Jego nagła śmierć wywołała wiele różnych spekulacji. Jakie znaczenie miał ten niezwykle krótki pontyfikat dla Ojca Świętego?

Kiedy myślimy o tym przedziwnym wezwaniu Jana Pawła, Papieża, wówczas musimy wrócić do pierwszego wezwania, wezwania skierowanego do Szymona, któremu Pan nadał imię Piotr. Chodzi w tym wypadku o to wezwanie definitywne po Zmartwychwstaniu, kiedy Chrystus trzykrotnie zadawał Mu pytanie: „Czy mnie miłujesz?” I Piotr trzykrotnie odpowiadał: „Panie, Ty wiesz”. A Chrystus pytał: „Czy mnie miłujesz więcej niż ci?”(...)

Myślę, patrząc poprzez te sześć tygodni na wydarzenie, które miało miejsce w dniu 26 sierpnia w Kaplicy  Sykstyńskiej, że jakaś analogia rozmowy  Chrystusa z Szymonem Piotrem powtórzyła się także i wówczas. Następstwo Piotra, powołanie do godności papieskiej zawsze zawiera w sobie wezwanie do największej miłości, do szczególnej miłości. I poniekąd zawsze Chrystus pyta tego człowieka, któremu mówi: „Pójdź za Mną”, tak jak zapytał wtedy Szymona: „Czy mnie miłujesz więcej niż ci?” Wtedy serce człowieka musi drżeć. Drżało serce Piotra i drżało serce kardynała Albina Luciani zanim przybrał imię Jan Paweł I. Serce ludzkie musi wtedy drżeć, bo w tym pytaniu jest także żądanie: Musisz miłować! Musisz miłować więcej niż inni, jeśli ma ci być powierzona cała owczarnia, jeżeli owo: „Paś baranki, paś owce moje” ma dosięgnąć tego wymiaru, jaki dosięga w powołaniu i posłannictwie Piotrowym.

Tekst Ewangelii św. Jana ma swój dalszy ciąg. Chrystus mówi zagadkowe słowa. Mówi je do Piotra: „Gdy byłeś młodszy, przepasywałeś się i chodziłeś, dokąd chciałeś. Lecz, gdy się zestarzejesz, kto inny cię przepasze i poprowadzi, dokąd ty nie zechcesz”. Słowa zagadkowe, tajemnicze... Ewangelista dodaje, że poprzez te słowa Chrystus zapowiedział mu, jaką śmiercią miał uwielbić Boga.

I stąd też w tym wezwaniu, skierowanym po Zmartwychwstaniu Chrystusa do Szymona Piotra, Chrystusowy rozkaz: „Ty pójdź za Mną” ma podwójne znaczenie. Jest wezwaniem do służby i jest też wezwaniem do śmierci.

Teologowie mówią, że obiektywnie najtrudniej jest się zbawić papieżowi, ponieważ spoczywa na nim największe brzemię odpowiedzialności, z której musi się wywiązać. Ta ocena przynależy do Boga. Zwyczajni ludzie oceniają dorobek drugiego człowieka (także papieża) na podstawie jego dokonań. A jak Ojciec Święty oceniłby pontyfikat Jana Pawła I?

Chrystus mówił do Piotra: „Gdy się zestarzejesz...” Po naszemu, po ludzku mówiąc – nie zestarzał się Jan Paweł I. Miesiąc pontyfikatu. A jednak ten miesiąc musiał wystarczyć. Musiał wystarczyć nie w wymiarze ludzkich rachub, historii. Musiał wystarczyć w wymiarze tych zasadniczych słów Chrystusa: „Czy Mnie miłujesz?”

Ten miesiąc pontyfikatu musi wystarczyć jako czas miłości.

I patrząc na człowieka, który w dniu 26 sierpnia przyjął imię Jan Paweł I, i patrząc potem na te wszystkie dni – 33 dni jego pontyfikatu – myślimy, że wystarczy. Bo miłość ma inne rachuby, podlega innym prawom. W pewnym sensie prawa czasu zostają w stosunku do niej zawieszone – prawa świata, prawa materii. Ona może się wypełnić w krótkim czasie. Czasem w jednym akcie – jeden akt wystarczy. Może się wypełnić to, co mówi Pismo: „W krótkim czasie przeżył czasów wiele...”. Na pewno ta miłość, którą wyraził Chrystusowi Jan Paweł I w dniu 26 sierpnia i potem w ciągu 33 dni swego pontyfikatu nie przyobleka się w zwyczajne dzieła pontyfikatu, nie znalazła wyrazu w dokumentach, które kierują myślą całego Kościoła i ludzkości. Nie znalazła wyrazu w posługach duszpasterskich, w podróżach apostolskich. Nie było mu dane nawet ani razu odprawić mszy św. przy Konfesji św. Piotra. Tego wszystkiego zabrakło. Jednakże miłość w pewnym sensie tego wszystkiego nie potrzebuje. Może się wyrazić i bez tego. I Pan Jezus rozmawiając z Piotrem u początku jego pierwszego pontyfikatu, o nic innego nie pytał, tylko o miłość: „Czy Mnie miłujesz?” – to jest jedyne pytanie, poprzez które musimy patrzeć na każdy pontyfikat i na każde życie człowieka.

Z pewnością historia Kościoła nie będzie miała wielu faktów do wpisania pod imieniem Jan Paweł I. Z ludzkiego – a historyczny jest ludzkim punktem widzenia – będzie to pontyfikat ubogi, pozbawiony wielu dokumentów i wielkich wydarzeń. (...)

Natomiast Księga Żywota pisze się wedle innych praw. Tego my nie wiemy, jakimi zgłoskami zostanie wpisany 33-dniowy pontyfikat Jana Pawła w Księdze Żywota. Możemy tylko jednego się domyślać, na podstawie tego, cośmy słyszeli, cośmy wyczuli – że ta odpowiedź dana Chrystusowi na pytanie: „Czy Mnie miłujesz?”, była szczególnie żarliwa. Możemy nawet się domyślać, że była tak żarliwa, że aż ludzkie serce nie wytrzymało. Bo miłość Boża jest większa od ludzkiego serca. I nieraz daje o tym znać śmiercią człowieka.

Po śmierci i pogrzebie Jana Pawła I wyznaczono termin kolejnego konklawe – zaczęło się ono 14 października 1978. Dwa dni później zdumiony świat dowiedział się, że kardynałowie wybrali na następcę św. Piotra krakowskiego arcybiskupa Karola Wojtyłę...

Ze Wzgórza Wawelskiego Chrystus powołał mnie na Wzgórze Watykańskie, od grobu św. Stanisława do grobu św. Piotra, abym prowadził Kościół po drogach soborowej odnowy. Przed oczyma staje mi (...) postać Prymasa Tysiąclecia kardynała Stefana Wyszyńskiego. Podczas konklawe, w dniu św. Jadwigi Śląskiej (...) podszedł do mnie i powiedział: „Jeżeli wybiorą, proszę nie odmawiać”.
Odpowiedziałem: Bardzo dziękuję. Bardzo mi Ksiądz Prymas pomógł! I tak, wsparty łaską Bożą i słowami Prymasa, mogłem wyrazić swoje fiat na niepojęte plany Bożej Opatrzności .

Czy trudno było powiedzieć „przyjmuję”?


Myślę, że wynik konklawe w dniu 16 października był zaskoczeniem nie tylko dla mnie! Bóg, który kieruje wydarzeniami, jakie dzieją się w wymiarze zewnętrznym, jest jednak równocześnie Panem serc – i wspiera je od wewnątrz,  aby mogły sprostać wydarzeniom, które od zewnątrz, po ludzku, zaskakują nas i przerastają. Na tym polega tajemnica każdego właściwie powołania. Powołanie zawsze oznacza, że mamy zobaczyć nowy projekt naszego własnego życia – inny niż ten, z jakim egzystowaliśmy dotąd. Jest rzeczą zdumiewająca, w jaki sposób Pan Bóg pomaga nam od wewnątrz, w jaki sposób „na różnych długościach fali” naszego życia przygotowuje człowieka, ażeby w odpowiednim czasie umiał wejść w ten nowy projekt, umiał utożsamić się z nim – umiał po prostu dostrzec wolę Ojca i przyjąć ją. I to pomimo całej swojej słabości i zakorzenienia we wszystkich własnych „projektach”. (...)

Wszystko, co mogłem wówczas pomyśleć, wyraziło się właściwie w odpowiedzi, jaką dałem na pytanie kardynała Villot, który wedle regulaminu konklawe miał stwierdzić, czy elekt przyjmuje wybór. Powołałem się wówczas na zalecenie tegoż samego regulaminu (Konstytucja Apostolska Romano Pontefice eligendo, 86). Zwraca się ono do tego, na którego padnie wybór konklawe, z prośbą, ażeby o ile możliwości wybór ten przyjął, widząc w nim Wolę Bożą i owoc działania Ducha Świętego. W świetle tego zalecenia byłem świadom, że pomimo mojej niegodności powinienem przyjąć wybór w duchu posłuszeństwa wiary wobec Chrystusa, mego Pana i Odkupiciela, a równocześnie kierując się owym szczególnym zawierzeniem w stosunku do Jego Matki. (...) To wszystko zawarłem w odpowiedzi na pytanie Kardynała–Kamerlinga. Powtórzyłem to również przy sposobności pierwszego błogosławieństwa Urbi et Orbi .

O tym wydarzeniu pisze też Ojciec Święty w swojej pierwszej encyklice „Redemptor hominis”. Mówi ona wiele o przyszłości, kreśli perspektywę roku dwutysięcznego. Na ile obecne są w niej doświadczenia przeszłości?

(...) Encyklika o „Odkupicielu człowieka” (...)  pojawiła się w parę miesięcy po moim wyborze w dniu 16 października 1978. Znaczy to, że jej treść przyniosłem właściwie z sobą. Musiałem tylko niejako przepisać z pamięci i doświadczenia to, czym żyłem u progu pontyfikatu.

Podkreślam to, ponieważ Encyklika stanowi potwierdzenie z jednej strony tradycji szkół teologicznych, z których wyszedłem, z drugiej zaś stylu duszpasterstwa, do którego się odwołuję. Tajemnica Odkupienia jest tutaj widziana oczyma wielkiej odnowy człowieka i wszystkiego, co ludzkie. Tak, jak to widział Sobór, zwłaszcza w Gaudium et spes. Encyklika chce być wielkim hymnem radości na cześć faktu, że człowiek został odkupiony przez Chrystusa. Została odkupiona jego dusza i ciało, a to odkupienie ciała znalazło potem osobny wyraz  w szeregu katechez środowych z cyklu „Mężczyzną i niewiastą stworzył ich”. Może lepiej byłoby powiedzieć: „Mężczyzną i niewiastą odkupił ich” .

Papież wczuwa się w tym dokumencie w lęki ludzkości wobec zagrożenia wojną, upomina się o respektowanie praw człowieka, kreśli program zbliżenia do ludzi innych wyznań i religii. Mówi się o dzisiaj o tej encyklice, że jest to dokument głęboko antropocentryczny, bardzo szeroko nawiązujący do spraw ludzkich. Na czym to polega?

Człowiek w całej prawdzie swego istnienia i bycia osobowego i zarazem ‘wspólnotowego’ (...) w obrębie własnej rodziny, w obrębie tylu różnych społeczności, środowisk, w obrębie swojego narodu czy ludu (a może jeszcze tylko klanu lub szczepu), w obrębie całej ludzkości — ten człowiek jest pierwszą drogą, po której winien kroczyć Kościół w wypełnianiu swojego posłannictwa, jest pierwszą i podstawową drogą Kościoła, drogą wyznaczoną przez samego Chrystusa, drogą, która nieodmiennie prowadzi przez Tajemnice Wcielenia i Odkupienia.

Tego to właśnie człowieka w całej prawdzie jego życia, jego sumienia, w jego nieustannie się potwierdzającej grzeszności, a równocześnie w nieustannie się ujawniającej dążności do prawdy, dobra, piękna, do sprawiedliwości i miłości, miał przed oczyma Sobór Watykański II, gdy rysując jego sytuację w świecie współczesnym, od zewnętrznych komponentów tej sytuacji zstępował stale w immanentną prawdę człowieczeństwa: „W samym bowiem człowieku wiele elementów zwalcza się nawzajem. Będąc bowiem stworzeniem, doświadcza on z jednej strony wielorakich ograniczeń, z drugiej strony czuje się nieograniczony w swoich pragnieniach i powołany do wyższego życia. Przyciągany wielu ponętami, musi wciąż wybierać między nimi i wyrzekać się niektórych. Co więcej, będąc słabym i grzesznym, nierzadko czyni to, czego nie chce, nie zaś to, co chciałby czynić. Stąd cierpi rozdarcie w samym sobie, z czego z kolei tyle i tak wielkich rozdźwięków rodzi się w społeczeństwie” (Gaudium et spes, nr 10).

Ten człowiek jest drogą Kościoła — drogą, która prowadzi niejako u podstawy tych wszystkich dróg, jakimi Kościół kroczyć powinien, ponieważ człowiek — każdy bez wyjątku — został odkupiony przez Chrystusa, ponieważ z człowiekiem — każdym bez wyjątku — Chrystus jest w jakiś sposób zjednoczony, nawet gdyby człowiek nie zdawał sobie z tego sprawy: „Chrystus, który za wszystkich umarł i zmartwychwstał, może człowiekowi przez Ducha swego udzielić światła i sił, aby zdolny był odpowiedzieć najwyższemu swemu powołaniu”( Gaudium et spes, nr 10).
(…)

Pierwsze lata pontyfikatu Ojca Świętego wiązały się z ogromnymi zmianami w jego ojczyźnie. Strajki sierpniowe, powstanie „Solidarności”, wielka liberalizacja życia, a zarazem nasilający się konflikt między władzami komunistycznymi a skupiającym dziesięć milionów Polaków niezależnym związkiem zawodowym. Do tego dochodziły napięcia w stosunkach ze Związkiem Radzieckim, który niechętnie patrzył na to, co dzieje się za jego wschodnią granicą. I właśnie wtedy, dziewięć miesięcy po polskim Sierpniu – 13 maja 1981 roku Ojca Świętego dosięgły kule Mehmeta Ali Agcy...
        
Było to na placu Świętego Piotra. Tam, w czasie audiencji generalnej, został wymierzony do mnie strzał, który miał mnie pozbawić życia . W chwili, kiedy padałem na placu świętego Piotra, miałem wyraźne przeczucie, że wyjdę z tego. Ta pewność nigdy mnie nie opuściła, nawet w najgorszych chwilach, bądź po pierwszej operacji, bądź w czasie choroby wirusowej .
    
13 maja. Rocznica pierwszego objawienia Maryi w Fatimie. Czy to był cud?
 
   
Czyjaś ręka strzelała, ale Inna Ręka prowadziła kulę. (...) Doznałem wówczas śmiertelnego zagrożenia życia i cierpienia, a równocześnie wielkiego miłosierdzia Bożego. Za przyczyną Matki Bożej Fatimskiej życie zostało mi na nowo darowane .

Spontaniczną reakcją na wiadomość o zamachu była modlitwa – bezpośrednich świadków na Placu św. Piotra i tych, którzy dowiedzieli się o tym za pośrednictwem mediów...    
    
Podczas pobytu w poliklinice Gemelli  doświadczyłem wiele ludzkiej życzliwości ze wszystkich stron świata, życzliwość ta objawiała się przede wszystkim w modlitwie. Przed oczyma miałem wówczas scenę z życia pierwszych chrześcijan, którzy „nieustannie modlili się do Boga” (por. Dz 12,5), gdy życie Piotra było wystawione na wielkie niebezpieczeństwo.