Obudziłem się przed piątą minut dwadzieścia dręczony snem.
        Stefan Wyszyński
1956, marzec


Znał dobrze tego mężczyznę. Prosty nos, starannie przystrzyżone wąsy, zaczesane do tyłu ciemne włosy. Bierut?

Widział siebie wychodzącego z jakiegoś wielkiego budynku, żegnającego się z prezydentem ze świadomością, że odbyli trudną rozmowę i mają się rozstać. Ruszył w kierunku wyjścia, o dziwo – Bierut podążył za nim. Zaniepokoiło go to. Co pomyślą ludzie, gdy zobaczą Prymasa spacerującego w towarzystwie towarzysza Tomasza? Zdziwił się, widząc, że scena rozgrywa się jakby w Lublinie, ulica przypominała Aleje Racławickie. Zatrzymali się na skrzyżowaniu, ale Bierut skręcił i przeszedł po przekątnej. „Jemu wszystko wolno, nawet łamać przepisy ruchu” – pomyślał. Prezydent zniknął w jakiejś ulicy, a on, przechodząc na drugą stronę, natknął się na dwa groźnie wyglądające kozły. Wzbudziły jego lęk, jednak minął je, rozglądając się za zagubionym towarzyszem. „Czy warto?” – zapytał spacerujący z nim ksiądz. On jednak czuł, że między nim a Bierutem nie wszystko jeszcze zostało zakończone. Poszedł dalej i… obudził się.


Zegarek wskazywał czwartą czterdzieści.

Pomodlił się za tego człowieka. Po odprawieniu mszy poszedł na śniadanie. Ledwo skończył jeść, gdy wszedł ksiądz Antoni Porębski z Sanoka.

– Proszę zgadnąć, co się stało – powiedział.

– Księże prałacie, za stary jestem na zgaduj-zgadulę.

Porębski odczekał chwilę dla większego efektu.

– W radiu podali, że umarł Bierut – wypalił.

Prymas przeżegnał się.

– Kiedy?

– Wczoraj wieczorem. W Moskwie. Pojechał na zjazd partii bolszewickiej. Pojechał w futerku, wróci w kuferku. To może wiele zmienić…

Milczał. Bierut umarł w Moskwie, gdzie zgodził się na pozbawienie Polski jednej trzeciej terytorium i gdzie przyjmował rozkazy dotyczące walki z Kościołem. Był przekonanym ateistą. Aż do wczoraj. Teraz już wie, że Bóg jest i że jednak jest Miłością. Jest zatem po właściwej stronie. Czy na pewno? Dziś wypadała rocznica koronacji Piusa XII, który obłożył Bieruta ekskomuniką za to, że władza pozbawiła wolności prymasa Polski. Czyli to w jakiś sposób z jego powodu między prezydentem a Bogiem stanęła poważna przeszkoda. Tym bardziej więc powinien się za niego modlić.

Zaraz, zaraz, przecież Bierut przyśnił mu się dzisiejszej nocy. Zapomniał o tym zupełnie, tak jak zwykle – gdy wstawał, nie pamiętał, co było treścią jego snów. W ciągu dnia obrazy te na nowo zaczęły do niego wracać, bardzo wyraźnie i ze szczegółami.

– Uwierzcie mi albo nie, ale prezydent przyśnił mi się dzisiaj w nocy – powiedział wieczorem księżom jedzącym z nim kolację. – Wiemy, że istnieje communio sanctorum – świętych obcowanie. Ale istnieje też komunikacja duchów. Wiele modliłem się za prezydenta i dziś mi się przyśnił. Może przyszedł po pomoc. Dlatego też przez najbliższe dni nie będziemy wychodzić z domu i będziemy pokutować. Jutro odprawię za niego mszę. Niech Bóg okaże mu miłosierdzie.

Wieczorem zanotuje:

Oglądałem się za nim we śnie – i nie zapomnę o pomocy modlitwy. Może wszyscy o nim zapomną rychło, może się go wkrótce wyrzekną, jak dziś wyrzekają się Stalina – ale ja tego nie uczynię. Tego wymaga ode mnie moje chrześcijaństwo.