Irena

Gdy biskup Wojtyła kończył zaległą korespondencję w innym zakątku Krakowa, trzydziestopięcioletnia kobieta wychodziła pośpiesznie z biura, aby odebrać swojego synka ze szkolnej świetlicy. Krzyś kończył właśnie pierwszą klasę podstawówki i po raz pierwszy miał jechać bez niej na wakacje. Z niepokojem myślała o rozstaniu z chłopcem. Martwiła się o niego może więcej niż przeciętna matka, ale trudno było się temu dziwić.

Pięć lat temu Irena przeżyła tragedię. Mieli ze Staszkiem dwójkę dzieci. Trzyletniego wówczas Krzysia i siedmioletniego Michała. Nigdy nie zapomni dnia, w którym Michaś pierwszy raz poczuł się źle. Poszli do lekarza, który skierował go na badania. Ich wyniki brzmiały jak wyrok.

– To białaczka – powiedział lekarz. Nie poprosił nawet, żeby usiadła. – Nie możemy mu pomóc, bardzo mi przykro – dodał i odłożył kartę chłopca.

Wyszła wtedy z przychodni jak pijana. Szła powoli Plantami w kierunku Wisły. Czuła się taka bezradna. Doszła pod Wawel, weszła do katedry i uklękła pod czarnym Krucyfiksem królowej Jadwigi. Długo się modliła. Miała nadzieję, że święta królowa, która tak bardzo pragnęła dziecka, zrozumie jej ból. Ale im dłużej patrzyła na Krzyż, tym bardziej była przekonana, że Michaś odejdzie.

Tak też się stało. Chłopczyk umarł. Zostali we trójkę: Krzyś, Staszek i ona. Ludzie mawiają, że nieszczęścia chodzą parami. I druga tragedia nie dała na siebie długo czekać. Stach coraz później przychodził do domu. Mówił jej najpierw, że ma więcej pracy, że musi dorobić. Potem już nic nie mówił. Irena nie zapomni tych bezsennych nocy, w czasie których nauczyła się rozpoznawać wszystkie dźwięki dochodzące z uśpionego bloku. Otwieranie i zamykanie drzwi na parterze, kroki po schodach, zgrzyt zamka. Stach wracał nieraz po północy. Aż przyszedł dzień, gdy usłyszała to, czego się domyślała.

– Odchodzę. Nie próbuj mnie zatrzymać. Dłużej nie zniosę tego domu. Dopóki żył Michaś, było jeszcze dla kogo żyć, a teraz...

– Jak to! a Krzyś? a ja?

– Wy sobie świetnie radzicie beze mnie. Odkąd chłopak się urodził, świata poza nim nie widzisz. Ja już dla ciebie nie istnieję. Gdyby nie Michaś, to już dawno bym odszedł. Rósł na wspaniałego syna, już widziałem, jak wspólnie wybieramy się na ryby, jak...

Głos mu się załamał. Słaby był – Irena wiedziała to nie od dziś. Ale teraz nie miała siły, żeby go podtrzymywać. Za to ktoś inny miał...

– Masz kogoś?

– Mam.

Wziął tę skórzaną walizkę, którą kupowali, gdy mieli jechać w podróż poślubną. Wrzucił rzeczy i wyszedł. Później jeszcze wracał. Nie na zawsze, o nie. Tęsknił za Michałem i chciał go widywać. Poza tym chyba z czasem poczuł wyrzuty sumienia. Nieraz miała wrażenie, że chciałby, aby zaakceptowała jego wybór. A ona? Najpierw miotała się między żalem a złością.

– Tchórz, wredny tchórz – myślała. Ale wtedy spoglądała na Krzysia i postanawiała, że nie podda się emocjom. Znała rodziców Stacha i wiedziała, że swoje słabości przejął on w dużym stopniu od nich. Rozeszli się, gdy był jeszcze mały, wychowywał się tylko z matką, która nie stroniła od kontaktów z przypadkowymi mężczyznami. Z ojcem widywał się sporadycznie. I chociaż sam bardzo pragnął mieć szczęśliwą rodzinę, to nigdy tak na dobrą sprawę nie nauczył się, jak to osiągnąć. Ona też go tego nie nauczyła. I dlatego uważała, że sama ponosi trochę winy. On to chyba przeczuwał, bo nie raz – już po tym, jak odszedł – dawał jej do zrozumienia, że oczekuje akceptacji. Także, a może przede wszystkim, akceptacji swojego odejścia. Było jej coraz trudniej. Wtedy ktoś z rodziny zaproponował jej rozmowę z księdzem. W pierwszej chwili nie wydawało jej się to sensowne.

– Co ksiądz może wiedzieć o rodzinnych problemach? – mówiła.

– Porozmawiaj z nim, to niezwykły człowiek – przekonywał ją brat, który chodził na spotkania w duszpasterstwie akademickim. – On przede wszystkim słucha, mało mówi, ale jak już coś powie, to pamięta się to przez całe życie.

Więc poszła. I tak chciała się wyspowiadać a przy tym zapytać, czy ona też ponosi winę za to, co się stało. Ksiądz wysłuchał jej zwierzeń. Słuchać to rzeczywiście potrafił. A potem zapytał:

– Co zamierzasz?

– Nie wiem, sama nie wiem. Czuję się opuszczona i... zdradzona.

– Masz do niego żal?

– Czasem ogromny. Ale potem przychodzą inne myśli. Ja też nie jestem bez winy. Sam mi to wypominał. Nie przyznałam mu racji, ale niepokój we mnie zasiał. 

– On szuka usprawiedliwienia.

– A ja już prawie jestem gotowa, żeby go rozgrzeszyć.

– Tego nie rób. To oznaczałoby odepchnięcie go od was. Dopóki ma wyrzuty sumienia, dopóty jest szansa, że wróci. Nie można mu ułatwiać teraz życia i utwierdzać w błędnej decyzji.

– A jeśli i tak nie wróci?

– Myślisz o rozwodzie?

– Może każde z nas jakoś ułoży sobie życie na nowo...

– Łączy was sakrament i tego nie zmieni decyzja żadnego sądu. Wiem, jak ciężko jest kobiecie w twojej sytuacji, ale proszę: nie wchodź w nowy związek. Wychowuj syna, nie broń mu kontaktów z ojcem, ale sama bądź wierna przysiędze. Twoje dziecko jest tego warte. Krzyś też kiedyś założy rodzinę. Od ciebie zależy, jakie dasz mu fundamenty. A gdybyś czegoś potrzebowała, to przyjdź.

Od tamtej rozmowy minęło już pięć lat. Irena zapamiętała z niej każde słowo. Ten człowiek – w końcu niewiele starszy od niej – miał coś takiego w głosie, że nie łatwo było zapomnieć to, co mówił. Nie zdziwiła się, gdy trzy lata później został biskupem. I wtedy nie zapomniał. Wiele razy pytał jej brata o nią i zapraszał do siebie. Te rozmowy bardzo jej pomagały. Krzyś rósł, czas płynął i leczył rany, a ona coraz bardziej przekonywała się, że  ksiądz miał rację. Nie broniła synkowi kontaktów z ojcem, wręcz zachęcała go do częstych spotkań ze Staszkiem. Teraz mieli pojechać na wspólne wakacje.

Tak myśląc Irena dotarła do szkoły.

– Mamo, pójdziemy dzisiaj do sklepu? – zapytał ją Krzyś na powitanie.

– A co byś chciał kupować?

– Jak to? Przecież muszę mieć swoją walizkę. Na wyjazd z tatą.

Irena wzdrygnęła się. Przypomniała sobie tamtą walizkę, do której Staszek wrzucał rzeczy.  Ale zaraz odpędziła złe myśli.

– Czemu nie? W końcu jesteś już całkiem dużym chłopcem. Spróbujemy coś znaleźć.

I poszli.