Rozdział I. Jan Paweł II: to było zrządzenie Opatrzności


Katastrofa

Paryż, 31 sierpnia 1997 roku

Królowe ludzkich sercDoctor Frederic Mailliez zdjął nogę z pedału gazu Forda Fiesty. Jego samochód znajdował się na Trakcie Królowej i za chwilę miał wjechać w tunel przy moście Alma. Doktor Mailliez lubił jeździć tą trasą. Droga szybkiego ruchu prowadząca wzdłuż Sekwany o tej porze była pusta, a tunele pod każdym skrzyżowaniem pozwalały uniknąć niepotrzebnego postoju na światłach. Było już późno, a raczej wcześnie – dochodziła pierwsza w nocy. „Dobrze, że jutro niedziela” – pomyślał lekarz, który wracał z przyjęcia urodzinowego swojego przyjaciela.

Mailliez wjechał do tunelu. Niemal instynktownie nacisnął pedał hamulca. W kłębach unoszącego się dymu zobaczył ludzi stojących wokół wielkiego czarnego Mercedesa. Przód samochodu był kompletnie zmiażdżony. Maillez wyskoczył z samochodu. Przeraźliwy dźwięk klaksonu wypełniał cały tunel. Lekarz podbiegł do Mercedesa i zobaczył kierowcę wbitego w kierownicę. To nacisk jego ciała uruchomił klakson. Doktor Maillez zbyt długo pracował w pogotowiu: od razu zorientował się, że kierowcy nic nie pomoże. Oprócz niego w samochodzie znajdowało się jeszcze dwóch mężczyzn i jedna kobieta. Ona jeszcze żyła. Lekarz wrócił do swojej fiesty, wezwał karetkę pogotowia i zabrał maskę tlenową. Po chwili był znowu przy nieprzytomnej blondynce.

Sześć minut później w tunelu Alma pojawiło się pogotowie ratunkowe i straż pożarna. Zaczęto rozcinać samochód, aby uwolnić ciężko ranną kobietę oraz drugiego mężczyznę, który był jeszcze przy życiu. Trwało to całą godzinę. W końcu uwolniono obie ofiary. Gdy kobietę ułożono na noszach z jej ust wydobył się szept: „Mój Boże, co się stało?”
    

Szpital Pitie Salpetrier

 – Mój Boże, co się stało? – zapytała Diana, ale miała wrażenie jakby mówił to ktoś inny. Głosy stawały się coraz cichsze

 – Jej serce przestaje pracować! – usłyszała jeszcze jak przez mgłę. Miała wrażenie, że znowu znajduje się w jakimś ciemnym pomieszczeniu. Przed oczami zaczęły się jej pokazywać znane twarze. „Moi chłopcy” – pomyślała widząc Williama i Harry’ego na plaży w St. Tropez – „To były cudowne wakacje”. Dzięki Dodiemu. Teraz to Egipcjanin uśmiechał się do niej. Ale i jego twarz znikła szybko. Gianni? Widziała go wyraźnie, a przecież była na jego pogrzebie. Wiadomość o zabójstwie słynnego dyktatora mody Ganni’ego Versace wstrząsnęła całym światem show biznesu i nie tylko. Zginął 15 lipca z ręki homoseksualisty psychopaty, a 20 lipca w Mediolanie Diana była w Mediolanie na jego pogrzebie. Ale twarz Versacego znikła równie prędko jak się pojawiła. Teraz widziała Eltona Johna. Tak, pocieszała go wtedy w Mediolanie. Śmierć Versacego była dla niego bolesnym ciosem.

Nagle w ciemności zobaczyła jakąś białą postać. Zbliżała się szybko, niemal rosła w oczach. Teraz widziała wyraźnie – biała sari z niebieskim paskiem, łagodny uśmiech na twarzy pokrytej gęstą siecią zmarszczek. Ta kobieta jako jedyna wśród jej znajomych nie miała obsesji na punkcie chirurgii kosmetycznej i nie myślała o liftingach. Nie bała się też śmierci, choć ta od pewnego czasu krążyła wokół niej. Matka Teresa z Kalkuty mimo swoich 87 lat i nieustannych problemów ze zdrowiem zawsze wydawała się jej silniejsza od niej samej. Diana przestraszyła się nie na żarty, gdy w ubiegłym roku Matka Teresa znalazła się w szpitalu. Jakiś czas mogła oddychać tylko przy pomocy respiratora, ale jakimś cudem poczuła się lepiej i podniosła się z łóżka. „Dużo ludzi się wtedy za mnie modliło” – powiedziała Dianie, gdy pół roku później spotkały się w Nowym Jorku. „Za mnie pewnie tyle się nie modli” – odpowiedziała Diana i z pewną rezygnacją poprosiła: „Niech przynajmniej Matka o mnie nie zapomina”. „Nie zapominam moje dziecko, ale ty też musisz się modlić” – usłyszała.

Czy dlatego przed chwilą powiedziała „Mój Boże, co się stało?” Twarz Matki Teresy znikła, było znowu ciemno. Poczuła strach. Taki strach, jaki pamiętała z czasów dzieciństwa, gdy na jaw wyszedł romans jej matki. „I to z kim, z tapeciarzem!” – oburzał się ojciec Diany, hrabia Spencer. Co prawda to nie był zwyczajny tapeciarz, ale syn milionera, prawdziwego potentata na rynku tapet w Wielkiej Brytanii. To jednak w tej sytuacji miało drugorzędne znaczenie. Peter Shand-Kydd był miły. Był też już żonaty. Ale to chyba nie przeszkadzało matce Diany. Pani Frances Spencer opuściła ich dom i przeprowadziła się do Londynu.

Sarah i Jane – starsze córki państwa Spencer  zostały posłane do szkoły z internatem, a Diana z młodszym bratem Karolem zostali przy ojcu.
Pół roku później sąd uznał, że rodzeństwo ma zostać przy ojcu.

„Tato, jak mogłeś?” – przemknęło jej przez myśl, gdy zobaczyła hrabiego Spencera u boku Raine’y, hrabiny Dartmouth. Spencer ożenił się z nią, gdy Diana miała 16 lat. Dzieci zaraz nazwały ją “Jadowitą Raine”. Trzy lata później ojciec dostał wylewu. Wtedy trochę łagodniej zaczęła patrzeć na ojca i na jego drugą żonę, która wcieliła się w rolę pielęgniarki zniedołężniałego człowieka. Hrabina, sama rozwódka (wcześniej była żoną przyjaciela hrabiego Spencera) usiłowała jej wytłumaczyć postępowanie ojca, który – jakby na to nie patrzeć – ożenił się powtórnie dopiero po dziesięciu latach samotnego życia. „Nie wiesz jak twojego ojca bolało postępowanie twojej matki” – powiedziała jej raz Raine. „Ból? To jedyna rzecz, o jakiej nie masz pojęcia” – odpowiedziała jej.

Tak bardzo chciała, żeby jej życie było inne. I wyglądało na to, że jej się uda. Z ciemności wyłoniła się twarz Karola. Zobaczyła go tak jak wtedy, podczas weekendu latem 1980 roku. Oboje przyjechali do domu Roberta i Philippy de Pass, aby pograć w polo. Karol widział ją już trzy lata wcześniej, ale wówczas była – jak to sam powiedział – „wesołą 16-latką” Teraz zobaczył w niej kobietę, a ona? Księcia? Następcę tronu? Czy przede wszystkim opiekuna, człowieka godnego zaufania? Zakochali się w sobie.

Błysk. Światło, oślepiające światło. Znowu flesze reporterów? Znowu ta biel jej sukni ślubnej? Nie, teraz widziała wyraźnie. Sala operacyjna, światło jupiterów i białe kitle lekarzy pochylających się nad jakimś ciałem. To było jej ciało!

Przyjaciele Matki

 – Bill, Bill, chodź prędko! – Annie Sanders wołała z kuchni swojego męża. Gdy wszedł zobaczył żonę przy radioodbiorniku. Kończyły się wiadomości.

 – Znowu coś się stało? – spytał zaskoczony biznesmen Od ostatniej niedzieli cała Anglia mówiła tylko o jednym – wypadek i śmierć Diany w Paryżu wstrząsnęła wszystkimi. Ciało sprowadzono już do Wielkiej Brytanii, trwały przygotowania do pogrzebu, który miał odbyć się nazajutrz w katedrze Westminsterskiej. Bill Sanders także wybierał się tam z żoną.

 – Bill, Matka Teresa nie żyje! – krzyknęła Annie.

 – O mój Boże! – westchnął Sanders i usiadł na krześle – Ona też!

– Zmarła parę godzin temu, jej serce przestało bić – mówiła jego żona.

 – Pojedziemy do Kalkuty na pogrzeb – powiedział mężczyzna. Ta szybka decyzja nie zdziwiła Annie. Sanders dobrze znał Matkę Teresę, pierwszy raz spotkał się z nią przed pięciu laty i od tego czasu bardzo ściśle współpracowali. Kiedy po raz pierwszy zobaczył ją w Kalkucie we wrześniu 1992 roku powitała go jak starego znajomego. „Gdzie pan się podziewał?” – zapytała i tak rozpoczęła się ta znajomość. Zaprosiła go natychmiast na rekolekcje. Nie mógł się oprzeć tej prośbie. Po dwóch dniach dowiedział się, że ma do niego trzy prośby:

„Kiedy wrócisz do Londynu wyjdź na ulice i znajdź razem z moimi Siostrami bezdomnych, spotkasz w ten sposób Jezusa.

Idź z moimi siostrami na adorację Najświętszego Sakramentu – tam też spotkasz Jezusa.

Pomóż moim siostrom znaleźć odpowiedni dom, aby mogli się w nim schronić bezdomni z ulic Londynu.”

Sanders nie potrafił powiedzieć „nie” Matce Teresie. Tak rozpoczęła się największa przygoda jego życia.

 – Myślisz, że się spotkają? – pytanie żony wyrwało go z tych rozmyślań.

 – Spotkają? – był wyraźnie zaskoczony.

 – No, Matka Teresa i Diana...

 – Annie, czy ja jestem Panem Bogiem? Widziałem jak spotykały się na ziemi, ale tam?

 – Matka Teresa bardzo ją lubiła.

 – To prawda. Ale czy to wystarczy?

 – Pamiętasz, co mówiła po śmierci Diany?

 – Tak, to było jej ostatnie publiczne wystąpienie. Mówiła, ze Diana kochała biednych i obiecała, że będzie się za nią modlić.

 – No widzisz. Modliła się za nią. To na pewno pomogło. I to chyba nie przypadek, że odeszły niemal w tym samym momencie.

 – Kochanie, to jeszcze nie powód, żeby uczynić z nich parę, która razem wstępuje do nieba. Kilka razy byłem świadkiem ich spotkań i przyznam, że nie znam dwóch tak różnych osób.

 – Różnych? Mnie się wydaje, że wręcz przeciwnie, były bardzo podobne.

 – Też coś! Matka Teresa żyła z biednymi i w biedzie, Dianę otaczały pieniądze. Teresa zajmowała się odrzuconymi, Diana przebywała wśród najbardziej uprzywilejowanych. Nawet wyglądem różniły się od siebie. Jedna była piękna, wysoka, a druga malutka i całkiem zwyczajna.

 – Tobie naprawdę się wydaje, że to je różniło? Przecież teraz to nie ma już żadnego znaczenia. Przynajmniej dla nich. A serce? To się nie liczy? Zobacz, ilu ludzi żegna Dianę. Jestem pewna, że w Kalkucie będzie to samo. Oni pamiętają je za miłość.

 – To prawda, obie kochały. Chociaż na trochę inny sposób. To podobno Matka poradziła kiedyś Dianie, żeby wychodziła do cierpiących, szczególnie wtedy, kiedy jej ciężko, albo jest czymś zmartwiona. I Diana to robiła. Mam wrażenie, że lepiej się czuła wśród nich niż w tym swoim „High society”.

 – Pamiętasz jak w lipcu wpadła do Anglii? Nigdy nie zapomnę tego spotkania z chorymi dziećmi w szpitalu w Northwick. Aż jej się oczy świeciły, kiedy rozmawiała z tymi biedactwami.

 – Ale zaraz potem pojechała na Riwierę. Przyznasz, ze to trochę szokuje.

 – Każdy ma prawo do chwili relaksu. Ona też. Poza tym nareszcie znalazła szczęście.

 – Myślisz o tym playboyu z Egiptu?

 – Był dla niej dobry, nie tak jak Karol. Podobno dał jej pierścionek zaręczynowy. Miała go przy sobie wtedy, w tunelu, gdy zginęła.

 – Słyszałem, że kupił go za 200 tys. dolarów. Wiesz, że Diana nie była pierwszą kobietą, którą tak obdarował?

 – No wiesz!

 – Tak tak, ja też czytam gazety. Słyszałaś o Kelly Fisher? Podobno też dostała od niego pierścionek za 200 tys.

 – Chciała wyłudzić pieniądze i tyle. Jestem pewna, że kochał Dianę.

Bill uśmiechnął się. Wiedział, że nie przekona żony. I wcale nie miał zamiaru. Zorientował się poniewczasie, że zbyt łatwo dał się wciągnąć w dyskusję prowadzącą prostą drogą do sprzeczki. Postanowił zmienić temat.

 – Masz telefon do British Airways? Muszę zarezerwować dla nas miejsca do Kalkuty.

 – A potem możemy obejrzeć wystąpienie królowej w telewizji.

 – Elżbieta ma przemówić? Przecież robi to tylko w Boże Narodzenie!

 – Widocznie ta okazja jest równie ważna. Jeśli nie dla niej to przynajmniej dla jej poddanych.    

 

Anglia płacze

 – Bill, żartujesz? To mają być kwiaty? Prosiłam, żebyś kupił róże. – Annie z niesmakiem spojrzała na bukiet, który jej mąż trzymał w ręku. Skromne białe goździki naprawdę nie wyglądały imponująco    .

 – Przepraszam kochanie. Wszystko wykupili. Podobno w całej Anglii zabrakło róż.

 – No trudno, niech będzie. – zgodziła się Annie.

W sobotni poranek, 6 września Bill i jego żona, podobnie jak milion ich rodaków, wybierali się na pogrzeb lady Diany. Wiedzieli, że ciężko im będzie dotrzeć w okolice Opactwa Westminsterskiego, gdzie ludzie zaczęli się ustawiać już w nocy. Postanowili zatrzymać się gdzieś na trasie konduktu pogrzebowego, który miał wyjść z rezydencji Diany w Kensigton i przejść ulicami Londynu aż do katedry. Zdecydowali się zatrzymać w okolicy Hyde Parku. Wczoraj w wiadomościach Annie usłyszała, że będzie tam ustawiony wielki ekran, na którym będzie można oglądać całą uroczystość.
 – Nie lepiej zostać w domu i obejrzeć to zwyczajnie w telewizji? – nieśmiało zasugerował Bill.

 – Ty nic nie rozumiesz. Przecież to nie przedstawienie. To pogrzeb. Mamy ją pożegnać, a tego nie robi się przez telewizję – odpowiedziała. Bill nie oponował więcej.
    
Godzinę po wyjściu z domu małżeństwo stało już wśród tłumu ludzi w Hyde Parku. Annie rzuciła białe goździki na ulicę, tam gdzie miał przejść kondukt pogrzebowy i wpatrywała się teraz w ekran, który wypełniał obraz trumny niesionej przez odzianych w czerwone mundury członków Straży Walijskiej.

 – Spójrz na te kwiaty – szepnęła Annie wskazując na bukiet umieszczony z przodu trumny – widzisz karteczkę?

 – Tak. Coś tam jest napisane. – Bill usiłował odczytać napis.

 – Mummy (Mamusia) – w oczach Annie pojawiły się łzy. – Co oni teraz zrobią bez matki?

Piętnastoletni William i jego młodszy o dwa lata brat Harry podążali za trumną wraz z księciem Karolem. Orszak znajdował się już w katedrze Westminsterskiej.

Annie słuchała w zadumie hymnu „Boże chroń królową”, a potem patrzyła jak trumna niesiona przez barczystych żołnierzy posuwa się naprzód aż do katafalku. Rozpoczynało się nabożeństwo pogrzebowe. Kamera wyłapywała twarze znanych osobistości. Gwiazdy Hollywood: Tom Cruise, Tom Hanks, Nicole Kidman. Słynny tenor Luciano Pavarotti i niemniej słynny reżyser Steven Spielberg. Pierwsza dama Ameryki Hilary Clinton. Do pulpitu zbliżył się premier Wielkiej Brytanii Tony Blair. Z jego ust popłynęły piękne słowa hymnu o miłości św. Pawła:

    Gdybym mówił językami ludzi i aniołów,
    a miłości bym nie miał,
    stałbym się jak miedź brzęcząca
    albo cymbał brzmiący.

„To naprawdę królewski pogrzeb” – pomyślała Annie.

Premier skończył lekturę hymnu, a jego miejsce zajął młodszy brat Diany, hrabia Spencer:

Gdyby nie twoja wrażliwość, którą obdarował cię Bóg wciąż bylibyśmy pogrążeni w ignorancji i nie wiedzielibyśmy o strachu chorych na AIDS i dotkniętych wirusem HIV, o losie bezdomnych, o odrzuceniu trędowatych, o zniszczeniu, które sieją miny lądowe – mówił Spencer. – Diana powiedziała mi kiedyś, że ona potrafiła zrozumieć odrzuconych, ponieważ sama w głębi duszy bardzo cierpiała. W ten sposób dochodzimy do następnej prawdy na jej temat. Mimo jej pozycji, sławy i uznania w głębi serca Diana czuła się bardzo niepewnie – prawie jak dziecko, które chce czynić dobro innym po to, aby uwolnić się od głębokiego poczucia, że samo jest bezwartościowe.

„Bezwartościowa? Co też on opowiada?” – pomyślała Annie. Mimo wszystkich kłopotów księżnej Walii podziwiała ją i darzyła ogromną sympatią. Nie różniła się w tym od milionów Brytyjczyków. „Jak to możliwe, że ktoś tak sławny czuje się źle sam ze sobą? To na pewno wszystko przez tych dziennikarzy” – stwierdziła.

Myśl hrabiego Spencera podążała chyba tym samym torem.

Bez wątpienia poszukiwała ona teraz nowego kierunku swojego życia. Wciąż mówiła, że chce opuścić Anglię, przede wszystkim z powodu traktowania ją przez prasę. Nie myślę, że ona kiedykolwiek zrozumiała, dlaczego media wyszydzały jej dobre intencje, dlaczego wciąż chciały ją pognębić. Mam na to swoje własne wytłumaczenie: prawdziwe dobro zagraża tym, którzy znajdują się na przeciwległym krańcu moralności.

Przemówienie powoli dobiegało końca. Annie znowu poczuła łzy napływające jej do oczu, gdy hrabia wypowiadał ostatnie słowa pożegnania:

Chciałbym zakończyć dziękując Bogu za małe łaski, które nam okazał w tej strasznej chwili: za to, że zabrał Dianę, kiedy była piękna i promienna, a jej prywatne życie było takie radosne.

Przede wszystkim dziękujemy za życie kobiety, którą z dumą nazywam swoją siostrą: wyjątkowa, nadzwyczajna i niezastąpiona Diana, której piękna, zarówno wewnętrznego jak i zewnętrznego nigdy nie zapomnimy.

Pożegnanie Matki

13 września 1997

Bill Sanders patrzył na Matkę Teresę leżącą w otwartej trumnie na stadionie Netanji w Kalkucie i obserwował kolejne osobistości podchodzące do katafalku. „Dwa weekendy – dwa pogrzeby” – pomyślał patrząc na żonę prezydenta Stanów Zjednoczonych Hilary Clinton. Pierwsza dama Ameryki tydzień wcześniej była w katedrze Westminsterskiej na pożegnaniu lady Diany, teraz pokłoniła się przed Matką Teresą i zajęła miejsce wśród innych VIP-ów. A było ich niemało: prezydent Włoch Oscaro Luigi Scalfaro, królowa Belgii Fabiola i królowa Hiszpanii Zofia oraz oczywiście najwyższe władze Indii, które zgotowały Matce Teresie pogrzeb z honorami należnymi głowie państwa. Trumna okryta hinduską flagą przebyła kilkukilometrową drogą z kościoła św. Tomasza na stadion na lawecie armatniej. Tej samej, która służyła podczas pogrzebów dwóch legendarnych przywódców Indii: Mahatmy Ghandiego i Jawarhalala Nehru.

Teraz drobne ciało pierwszej misjonarki miłości spoczywało przed ołtarzem, przy którym Msze pogrzebową odprawiał kardynał Angelo Sodano, specjalny wysłannik papieża Jana Pawła II.

Matka Teresa w pełni zrozumiała, czym jest Ewangelia miłości – mówił Sodano – rozumiała to każdą cząstką swojego niezwyciężonego ducha i każdym gramem swojego kruchego lecz tak pełnego energii ciała. Praktykowała miłość całym sercem przekraczając granice różnic religijnych i narodowych uczyła cały świat, że lepiej jest dawać niż brać.

Dla Billa Sandersa ta nauka zaczęła się pięć lat temu, tutaj w Kalkucie, gdy spotkał matkę Teresę i natychmiast uległ jej urokowi. Gdy poprosiła go o pomoc powiedział „tak”, choć tak naprawdę nie wiedział, co to oznaczało. Wylatywał z Kalkuty z listem, który Matka Teresa napisała do siostry Teresiny, która była przełożoną domu misjonarek w Londynie. Bill zameldował się u niej po powrocie i wkrótce potem zaczął poznawać ich pracę. Wieczorami wychodził z siostrami na ulice stolicy Anglii, w te rejony, gdzie można było znaleźć bezdomnych, aby ich nakarmić i ubrać. Bał się. Wiele razy wcześniej dawał pieniądze żebrakom, ale nigdy z nimi nie rozmawiał, ani ich nie dotykał. Przy pierwszym bliskim spotkaniu z tymi ludźmi czuł przerażenie pomieszane z litością, później przyszło proste współczucie, a w końcu świadomość, że ci ludzie wcale nie są tak odpychający, a raczej drodzy, jak przyjaciele, bracia i siostry. Bill nigdy nie zapomni tego dnia, gdy razem z jedną z sióstr zabrali przed stacją Victoria człowieka, którego omal nie przejechał autobus. Kiedy Bill spojrzał na niego zobaczył w jego twarzy twarz Chrystusa. „Nigdy nie zapomnę tego dnia – powiedział później – Matka miała rację”.

Teraz leżała przed nim, ściskając w ręku różaniec, z którym nie rozstawała się za życia.

 – Pamiętasz? – Bill nachylił się do swojej żony. Ona spojrzała na niego ze zdziwieniem

 – Różaniec – powiedział. Teraz Annie z uśmiechem skinęła głową.

To wydarzyło się w Oksfordzie, na spotkaniu matki Teresy ze studentami. Jeden z nich zapytał zakonnicę jak udało jej się zrobić tyle rzeczy w życiu. Ona odpowiedziała po prostu: „Modlę się” i uniosła różaniec wysoko górę. Studenci poderwali się z miejsc. Rozległy się gromkie brawa.

Matka chętnie rozdawała różańce. Jeden dała też Dianie.

 – Wiesz, że różaniec od Matki został podobno włożony w ręce Diany? – szepnęła mu na ucho żona. Skinął głową,

 – Pochowali ją z nim – opowiedział.

 – Gdyby żyła, byłaby tu pewnie – dodała Annie.

Bill patrzył na utytułowanych uczestników pogrzebu i nie mógł oprzeć się wrażeniu, że Matka Teresa cieszy się z ich obecności. Nigdy nie unikała towarzystwa wysoko postawionych osobistości i w salonach polityków czuła się równie dobrze, jak wśród biedaków. Od samej polityki jednak stroniła. Gdy pytano ją, dlaczego nie zaangażuje się w rozwiązywanie problemów, które powodują biedę odpowiadała po prostu: „Do mnie należy pomagać tym biedakom tam, gdzie oni się znajdują, kto inny jest od politycznej roboty”. Billowi powtarzała, ze każdy człowiek jest jak instrument grający w orkiestrze życia. „Każdy z nas – mówiła – ma dowiedzieć się przez modlitwę, jaki instrument Bóg przeznaczył dla niego, tak aby wypełnić plan Jego Opatrzności i grać jak najlepiej.” Bill wiedział, że Matka znalazła swój instrument i do perfekcji opanowała grę na nim. Sam też starał się to robić. Najpierw niechętnie. Z czystego poczucia uczciwości wobec Matki poszedł po powrocie z Kalkuty do kaplicy sióstr w Londynie. Nigdy nie zapomni jak kilka minut przed trzecią stanął na ulicy Bravington, aby wypełnić obietnicę daną Matce Teresie. Zobaczył jak siostry zdejmują swoje sandały przed kaplicą, więc też zdjął buty. Spędził tam całą godzinę. Czuł się trochę dziwnie, ale po wyjściu poczuł niesamowity przypływ energii. Dlatego przyszedł nazajutrz. Ani się obejrzał a już organizował swoje służbowe spotkania tak, aby móc zawsze spędzić godzinę na adoracji. A gdy Matka Teresa podpowiedziała jemu i Annie, żeby w domu również urządzili miejsce modlitwy, po początkowych wahaniach zrobili tam kaplicę. Dali jej wezwanie św. Teresy od Dzieciątka Jezus – patronki Matki Teresy. Z czasem biskup pozwolił na umieszczenie tam Eucharystii.

Bill spełnił zatem i drugą prośbę zakonnicy. A trzecia? Rzeczywiście, zaczął pomagać siostrom w zakładaniu kolejnych ośrodków dla bezdomnych. I tu wiele razy dziwił się, ile może wielka wiara Matki. Pokonywali wspólnie różne trudności, ale jedna sytuacja szczególnie utkwiła mu w pamięci. Kiedyś udało mu się uzyskać sporą sumę pieniędzy na taki ośrodek w Londynie. Ostatecznie jednak Matka zadecydowała, że pieniądze należy zwrócić, ponieważ darowizna jest obłożona różnymi warunkami i – jak się wyraziła – nie jest to „dane z serca”. Bill nigdy nie zapomniał wyrazu twarzy prezesa firmy, która wyłożyła te pieniądze. Ale dla Matki nie było w tym nic dziwnego. Całkowicie wierzyła, że Opatrzność da jej to wszystko, co jest potrzebne. Ośrodek stanął i tak, a schronienie znalazło w nim 35 bezdomnych.

Przemówienie Sodano dobiegało końca:

Żebrak, trędowaty, ofiara AIDS nie potrzebują dyskusji ani teorii – oni potrzebują miłości – mówił kardynał.

„Nie tylko oni” – pomyślał Bill.



Niedługo po tych wydarzeniach papież Jan Paweł II nazwał „zrządzeniem Opatrzności” fakt, że „Matka Teresa zmarła w tym samym czasie, co Diana”.