Floribeth Mora obudziła się i jej wzrok padł na zdjęcie Jana Pawła II, które znajdowało się na okładce dodatku do gazety. W publikacji umieszczono biografię papieża, opis pontyfikatu, listę jego podróży. Patrzyła przez dłuższy czas na fotografię Ojca Świętego, który w charakterystycznym geście rozkładał ręce, jakby chciał wszystkich objąć. Wpatrywała się w jego oczy i nagle usłyszała głos, który mówił: „Wstań, nie lękaj się”.

Wydarzyło się to na Kostaryce 2 maja 2011 r., kilka godzin po tym, jak w Rzymie Benedykt XVI beatyfikował swojego poprzednika. Trzy tygodnie wcześniej, 8 kwietnia – dokładnie w szóstą rocznicę pogrzebu Jana Pawła II Floribeth obudziła się z potwornym bólem głowy. Jego przyczyną był niemożliwy do operacyjnego usunięcia tętniak mózgu.

Niewytłumaczalne po ludzku zniknięcie tętniaka było tym cudem, który otworzył drogę do kanonizacji Jana Pawła II. Niezwykle wymowne w tej historii są daty: w rocznicę jego pogrzebu choroba się ujawniła, tuż po beatyfikacji – zniknęła. Jeszcze wymowniejsze są słowa, które usłyszała uzdrowiona: „Wstań, nie lękaj się”.

 

Wstań

 

Gdy nadeszła „Jego godzina", Jezus mówi do tych, którzy z Nim byli w ogrodzie Getsemani - do Piotra, Jakuba i Jana, najbliższych, szczególnie wybranych i umiłowanych Uczniów: Wstańcie, chodźmy!" (por. Mk 14, 42) — pisze papież w książce poświęconej jego posłudze biskupiej. — Nie tylko On sam ma „pójść" ku wypełnieniu tego, co zamierzył Ojciec, ale również oni z Nim.

Do tego właśnie dzieła Jana Pawła II nawiązał kard. Joseph Ratzinger w homilii podczas Mszy św. pogrzebowej 8 kwietnia 2005 r.:

"Wstańcie, chodźmy! - to tytuł jego przedostatniej książki. "Wstańcie, chodźmy!" - tymi słowy obudził nas z wiary zmęczonej, snu uczniów, tych z wczoraj i tych współczesnych. "Wstańcie, chodźmy!" mówi dziś także nam. Ojciec Święty był kapłanem aż do głębi, bowiem oddał życie Bogu za swoje owce, za owce całego świata, w codziennym darze służby Kościołowi, a zwłaszcza w trudnej próbie ostatnich miesięcy. 

Kardynał Ratzinger mówił wówczas o trzech odpowiedziach na wezwanie „Pójdź za mną!” – na wezwanie do kapłaństwa, do biskupstwa i wreszcie do papiestwa:

W październiku 1978 r.  Kardynał Wojtyła słyszy na nowo głos Pana. Odnawia się dialog z Piotrem, który zabrzmiał w dzisiejszej Ewangelii: "Szymonie, synu Jana, czy miłujesz mnie? Paś owce moje!" Na pytanie Pana: Karolu, czy mnie miłujesz?, arcybiskup krakowski odpowiedział z głębi swego serca: "Panie ty wszystkie wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham". Miłość Chrystusa była główną siłą naszego, umiłowanego Ojca Świętego. Kto go widział modlącego się, kto go słyszał głoszącego, to wie. I tak dzięki temu głębokiemu zakorzenieniu w Chrystusie mógł nieść ten ciężar, który przekracza normalne siły ludzkie: być pasterzem trzody Chrystusa i Jego Kościoła powszechnego.

Każdy następny dzień, miesiąc i rok pontyfikat przynosił kolejne odpowiedzi „tak”:

zamach i przebaczenie Ali Agcy, pielgrzymowanie po całym świecie i wynoszenie na ołtarze tak wielu świadków wiary po ostatnie zmagania z chorobą i słabością. Takim „wstańcie, chodźmy!” były Światowe Dni Młodzieży, walka o obronę życia ludzkiego, rozliczne starania o pokój, dążenie do jedności w Kościele, a także prośba o przebaczenie za grzechy chrześcijan.

 

Nie lękaj się!

 

Nie lękajcie się drodzy bracia i siostry, przyjąć Chrystusa i Jego władzy. Dopomóżcie Papieżowi - dopomóżcie wszystkim, którzy chcą służyć człowiekowi i całej ludzkości. Nie lękajcie się - otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi, otwórzcie drzwi Jego zbawczej władzy, otwórzcie jej granice państw, systemów ekonomicznych, systemów politycznych, szerokie obszary kultury, cywilizacji i rozwoju. Nie lękajcie się - Chrystus wie, co jest we wnętrzu człowieka, tylko on jeden wie. A dzisiaj człowiek tak bardzo często nie wie, co w nim jest. Tak bardzo często jest niepewny sensu swojego życia na ziemi, miota się między zwątpieniem a rozpaczą. Pozwólcie - proszę Was, błagam Was z pokorą i ufnością - pozwólcie Chrystusowi mówić do człowieka. On jeden ma słowa życia - życia wiecznego.

Pamiętamy ten fragment homilii Papieża z inauguracji pontyfikatu, 22 października 1978 r. Słowa „Non abbiatepaura!” („Nie lękajcie się!”) widniały też na Placu św Piotra. w dniu jego beatyfikacji, 1 maja 2011 r.

Warto zauważyć, że Kościół , wyznaczając datę wspomnienia błogosławionego, a wkrótce świętego, Jana Pawła II zrezygnował z tak zwanej daty urodzin dla nieba (czyli daty śmierci) właśnie na rzecz 22 października.

Dlaczego mówił on wówczas o lęku? Odebraliśmy to w kontekście sytuacji światowej – panowania ateistycznego komunizmu, być może ataków terrorystycznych, groźby konfliktu nuklearnego. Ale czy papież nie opisywał wówczas także własnego doświadczenia? Przecież wyznał publicznie – „bałem się przyjąć ten wybór”, mówiąc o werdykcie (czy jak to nazwał sam - „wyroku”) konklawe.

Słowa „Nie lękajcie się” przypominają też fragment ewangelii Łukasza o narodzeniu Jezusa. Pasterze w Betlejem słyszą od aniołów: „Nie bójcie się, oto zwiastuję wam radość wielką”. Jan Paweł II już na progu pontyfikatu myślał o tym, że staje przed nim zadanie wprowadzenia Kościoła w trzecie tysiąclecie od narodzenia Jezusa.

To się udało. Po wielkim jubileuszu roku 2000 przyszły jednak inne zagrożenia, których symbolem stały się walące się wieże World Trade Center. I wtedy Papież zaczął powtarzać (także w Krakowie podczas ostatniej pielgrzymki do Polski) „Przestań się lękać”.  Wówczas może bardziej niż na początku jego papieskiej drogi  widzieliśmy, że on sam miał się czego bać – choroby, niepełnosprawności, niedołężności.

 

Cnota męstwa

 

Znamy dość dobrze fakty – przynajmniej najważniejsze – z historii pontyfikatu Jana Pawła II. Dziś, kiedy przygotowujemy się do kanonizacji naszego rodaka, warto może zastanowić się nad tym, jakich cnót są one wyrazem. Święty to ten, który w sposób heroiczny praktykuje trzy cnoty teologalne: wiarę, nadzieję i miłość oraz cnoty moralne: roztropność, sprawiedliwość, umiarkowanie, męstwo. W procesie kanonizacyjnym trzeba wykazać wszystkie cnoty, choć nie wszystkie muszą występować w równym stopniu.

Wiemy, że nasz rodak był człowiekiem wielkiej wiary. Jak on się modlił, ileż łask i cudów doświadczyli ludzie za przyczyną jego wstawiennictwa u Boga! Wiemy, że był człowiekiem wielkiej nadziei – za czasów jego pontyfikatu rzeczy niemożliwe stawały się możliwe. Dobrze to obrazują słowa papieża do kanclerza Helmuta Kohla, gdy razem przekraczali Bramę Brandenburską: „Panie kanclerzu federalny, to szczęśliwa chwila w moim życiu, jesteśmy pod Bramą Brandenburską, papież i kanclerz. Muru już nie ma, Niemcy są zjednoczone, a Polska wolna.” Wiemy też, że potrafił kochać. Chyba najbardziej przejmujący tego dowód otrzymaliśmy w ostatnim tygodniu pontyfikatu, gdy – znękany chorobą – powiedział arcybiskupowi Dziwiszowi:  „Może lepiej, żebym umarł, jeśli nie mogę spełniać powierzonej mi misji”. Zaraz jednak dodał: „Niech się spełni wola Twoja. Totu stuus”.

Gdy zastanawiamy się nad jego cnotami moralnymi, to trudno nie zwrócić uwagi na cnotę męstwa. Każde „tak” Papieża było po ludzku aktem wielkiej odwagi. Tu na nowo dochodzimy do sceny, która stała się inspiracją tytułu książki o jego posłudze biskupiej. Jeden z jej rozdziałów jest wprost zatytułowany „Mężni w wierze”. Jan Paweł II rozpoczyna go od przypomnienia postaci prymasa Stefana Wyszyńskiego i przytacza obszerny cytat z „Zapisków więziennych”:

„Brak męstwa - mówił - jest dla biskupa początkiem klęski. Czy jeszcze może być apostołem? Przecież istotne dla apostoła jest świadectwo Prawdzie! A to zawsze wymaga męstwa" (kard. S. Wyszyński, Zapiski więzienne, Paryż 1982, s. 251). I jeszcze te jego słowa: „Największym brakiem apostoła jest lęk. Bo budzi nieufność do potęgi Mistrza, ściska serce i kurczy gardło. Apostoł już nie wyznaje. Czy jest apostołem? Uczniowie, którzy opuścili Mistrza, dodali odwagi oprawcom. Każdy, kto milknie wobec nieprzyjaciół sprawy, rozzuchwala ich. Lęk apostoła jest pierwszym sprzymierzeńcem nieprzyjaciół sprawy. «Zmusić do milczenia przez lęk» - to pierwsze zadanie strategii bezbożniczej. Terror, stosowany przez wszystkie dyktatury, obliczony jest na lękliwość apostołów. Milczenie tylko wtedy ma swoją apostolską wymowę, gdy nie odwraca oblicza swego od bijącego. Tak czynił milczący Chrystus. Ale w tym znaku okazał swoje męstwo. Chrystus nie dał się sterroryzować ludziom. Gdy wyszedł na spotkanie hałastry, odważnie powiedział: «Ja jestem»" (tamże, s. 94).

 

Od pogrzebu do zmartwychwstania

 

Floribeth Mora i cała jej rodzina od 8 kwietnia 2011 r. przeżyli bardzo trudne trzy tygodnie. Floribeth bała się śmierci, cierpiała jeszcze bardziej, widząc smutek na twarzy męża i dzieci.  W jakiś sposób ten okres w ich życiu stał się obrazem tego, co przeżywało tak wielu ludzi w czasie między 2 a 8 kwietnia 2005 r. Pogrzeb Jana Pawła II, który odbył się w tym dniu przy wietrznej, deszczowej pogodzie był jakąś kulminacją tego smutku i bólu rozstania. Mimo naszego przekonania o świętości Papieża (Santo subito), mimo wiatru przewracającego karty ewangeliarza na trumnie (powiew Ducha Świętego?) u wielu uczestników pogrzebu krople deszczu mieszały się ze łzami. Sześć lat później przy pięknej słonecznej pogodzie Benedykt XVI ogłosił swojego poprzednika błogosławionym. Każdy, kto był na Placu św. Piotra pamięta to niezwykłe uczucie radości, które pojawiło się w nas, gdy odsłonięto wizerunek Jana Pawła II na lodżii Bazyliki św. Piotra. Jeśli mielibyśmy iść dalej według klucza z książki „Wstańcie, chodźmy!” to należałoby powiedzieć, że po Getsemani, Kalwarii i złożeniu w grobie znaleźliśmy się z powrotem w Wieczerniku owego pierwszego dnia tygodnia, gdy „zatrwożeni i wylękli” apostołowie usłyszeli: „Pokój wam”.

W tym samym czasie, wiele tysięcy kilometrów na zachód, pod osłoną nocy (Kostarykę i Watykan dzieli pięć godzin różnicy czasu) dokonywał się cud, który otwierał na nowo życie przed żoną i matką rodziny.

Teraz ma ona być obecna podczas uroczystości kanonizacyjnej. Usłyszy, że „sługa dobry i wierny”, jakim był Jan Paweł II, może od tego dnia cieszyć się mianem świętego, a zatem człowieka, który swoje życie z Bożą pomocą uczynił podobnym do życia Mistrza stając się dla innych orędownikiem (jakże skutecznym!) i… wzorem.

 

Nasze lęki powszednie

 

Kiedyś, chyba w roku jubileuszowym 2000, w Gdyni na plaży odbył się koncert Arki Noego. Robert Friedrich chciał wprowadzić piosenkę o świętości i zapytał – kto chce iść do nieba? Wszyscy podnieśli ręce. Potem padło drugie pytanie: Kto chce iść do nieba dziś? I tu jakoś reakcja nie była równie spontaniczna.

Na tym polega też problem ze szczęściem. Chcemy go, ale droga dojścia do niego wywołuje obawę.

Dla jednego jest to lęk przed zawarciem trwałego związku małżeńskiego, dla innego – lęk przed dzieckiem. Jeszcze ktoś może bać się odpowiedzi na głos powołania do stanu duchownego. W ogóle dziś wieloma ludźmi kieruje strach przed jakimkolwiek trwałym zobowiązaniem. Mamy nasze lęki małe i duże. Rodzice i wychowawcy obawiają się stawiać wymagania dzieciom (i sobie!), boimy się zrobić rzetelny rachunek sumienia, jest lęk przed spowiedzią, nawet lęk przed tym, że zabawa bez alkoholu wyjdzie źle. Jeśli to lęk staje się głównym kryterium naszych wyborów (brak decyzji też jest decyzją), to stajemy się coraz bardziej jego niewolnikami, stwarzamy w sobie ciemne przestrzenie, do których nie chcemy dopuścić światła.  W rezultacie szukamy „świateł zastępczych”, zastępczych „radości”, zastępczego „szczęścia”: w supermarkecie, przed ekranem telewizora, komputera, w powierzchownych relacjach.

22 października, ponad trzy dekady po tamtym „Nie lękajcie się” po raz pierwszy będziemy obchodzić wspomnienie świętego Jana Pawła II. Świętego – a zatem orędownika i wzoru do naśladowania. Jako orędownik dowiódł on wielokrotnie – za życia i po śmierci – swojej skuteczności. A jako wzór? Pamiętam, jak w czasie Światowych Dni Młodzieży w Toronto pewien Polak osiadły w Kanadzie patrząc na zmaganie się Ojca Świętego z cierpieniem powiedział krótko: „Ja już nigdy nie będę się na nic skarżył”. Papież mówił wtedy do nas swoimi słowami i swoją postawą. Dziś mówi także.

 

Przymierze

 

Nazajutrz po beatyfikacji Jana Pawła II pogoda w Rzymie była ładna i nic nie zapowiadało deszczu. Po południu weszliśmy do Bazyliki św. Piotra. Do zamknięcia pozostała godzina. I właśnie wtedy na zewnątrz lunęło. Świeży wiosenny deszcz padał, gdy pielgrzymi modlili się przy relikwiach błogosławionego, gdy zapisywali karteczki z intencjami i wrzucali je do przygotowanych koszyków. Zabrzmiał dzwonek, porządkowi ustawili się w poprzek kościoła i zaczęli iść w kierunku wyjścia uprzejmie acz zdecydowanie wypraszając ludzi. Gdy znaleźliśmy się na progu bazyliki deszcz przestał padać, wyjrzało słońce i – pojawiła się przepiękna tęcza. Ktoś powiedział: „Jan Paweł II zawarł z nami przymierze”.

Sięgnijmy raz jeszcze do „Wstańcie, chodźmy”:

Próby zapewne nas spotkają. Nie jest to niczym niezwykłym. To należy do życia wiary. Czasem próby są łagodne, czasem bardzo trudne, a nawet dramatyczne. W próbie możemy się czuć osamotnieni, ale łaska Boża, łaska zwycięskiej wiary, nigdy nas nie opuszcza. Dlatego każdą próbę, choćby najstraszniejszą, możemy przejść zwycięsko.

Kiedy mówiłem o tym do polskiej młodzieży w roku 1987 na gdańskim Westerplatte, odwołałem się do tego miejsca jako symbolu wierności w dramatycznej próbie. Tam w roku 1939 grupa młodych polskich żołnierzy, walcząc z niemieckim najeźdźcą o decydującej przewadze sił i uzbrojenia, złożyła zwycięskie świadectwo męstwa, wytrwania i wierności. Odwołałem się do tego wydarzenia, zapraszając zwłaszcza młodych do refleksji nad odniesieniem pomiędzy więcej być a więcej mieć, i ostrzegałem ich: „Nigdy samo więcej mieć nie może zwyciężyć. Bo wtedy człowiek może przegrać rzecz najcenniejszą: swoje człowieczeństwo, swoje sumienie, swoją godność". W tej perspektywie zachęcałem ich: „Musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni od was nie wymagali". I tłumaczyłem: „Każdy z was znajduje też w życiu jakieś swoje Westerplatte. Jakiś wymiar zadań, które trzeba podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zdezerterować. Wreszcie - jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba «utrzymać» i «obronić», tak jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie. Tak, obronić - dla siebie i dla innych" (12 czerwca 1987 r.).

Ludzie zawsze potrzebowali wzorców do naśladowania. Potrzebują ich także teraz, w naszych czasach naznaczonych zmiennymi i przeciwstawnymi ideami.

 

                                                                       Paweł Zuchniewicz

 

 

Artykuł pochodzi z Tygodnika Niedziela, nr 13/2014