“Taka śmierć jest jeszcze silniejszym świadectwem Życia, do którego człowiek jest powołany w Jezusie Chrystusie”. Te słowa napisał w liście do rodziny Lejeune’a Jan Paweł II po tym, jak w wielkanocny poranek profesor zmarł. Była między nimi niezwykła więź. Papież powołał też Lejeune’a na pierwszego przewodniczącego Papieskiej Akademii Życia.

Rzym. Ranek 13 maja 1981 roku. Do papieskiej jadalni wchodzi siwiejący mężczyzna wraz z sięgającą mu do ramienia ciemnowłosą kobietą. To słynny francuski genetyk, profesor Jerome Lejeune. Jan Paweł II zaprosił go wraz z żoną Birthe na wspólne śniadanie. Kilka godzin później profesor wraz z żoną znajduje się już na pokładzie samolotu lecącego do Paryża.

Po wylądowaniu dowiaduje się o dramacie, który rozegrał się na Placu świętego Piotra. Strzały Ali Agcy, ciężko ranny papież walczy o życie w Poliklinice Gemelli. „Jak szkoda, że nie mnie to spotkało!” – wykrzyknął profesor. Wieczorem profesor zaczyna odczuwać silne bóle. Wkrótce są one tak dokuczliwe, że niezbędna staje się operacja. To atak kamieni wątrobowych.

Profesor pozostaje w szpitalu. Wychodzi z niego w tym samy dniu, w którym Ojciec Święty opuszcza poliklinikę Gemelli.

“Do Wielkanocy będę żył”

 „Mam wielkiego kalafiora na płucach. Nie ma na to lekarstwa” – takie słowa usłyszał ojciec Berson, spowiednik profesora na kilka miesięcy przed Świętami Wielkanocnymi 1994 roku. Miał raka płuc – mówi dr Anna Tylki – Znosił to bardzo dzielnie. Miał oczywiście absolutny wgląd w rokowanie co do swojej sytuacji.

Córka profesora, Clara: „Razem ze swoimi przyjaciółmi, profesorami Chretien i Israel zastanawiał się nad możliwościami leczenia: ocenili, że jest 50 proc. Szans przy zastosowaniu intensywnej chemioterapii i naświetlania. Gdy mówił nam o tym głos miał zmieniony, ale uśmiech nie opuszczał jego twarzy: ‘Nie martwcie się aż do Wielkanocy. Do tego czasu będę żył. Potem będzie ostateczna diagnoza’. Potem ze swoim poczuciem humoru które nigdy go nie opuszczało dodał: ‘Leczą mnie Chretien i Israel, cała Biblia medycyny. Jestem w dobrych rękach”.

Leczenie prowadzono w szpitalu Cochin. Hałas na korytarzu nie pozwalał mu zasnąć. „Obok – pisze Clara Lejeune – starszy człowiek oglądał telewizję. Odbiornik był bardzo głośno nastawiony, a drzwi do pokoju staruszka były cały czas otwarte.

‘-Tato, przecież ty nie możesz odpocząć w tym hałasie – powiedziałam – Nie chciałbyś, żebym poprosiła go o zamknięcie drzwi i ściszenie telewizora?

‘-Nie, kochana. Ten biedak jest głuchy, a zostawia otwarte drzwi, bo pewnie czuje się samotny. Zostaw go, on też walczy jak potrafi.’

Dalsza część artykułu jest dostępna na https://stacja7.pl/ludzie/dzieki-panu-jestem-z-siebie-dumny-wspomnienie-o-jerome-lejeune/