Zacznijmy wychowywać, czy kontynuujmy wychowanie?

-  Żyjemy w świecie wynalazków, coraz to ciekawszych rozwiązań technicznych i specjalizacji. Przywiązujemy dużą wagę do  poznawania nowinek elektronicznych, do rozwoju zawodowego. I dobrze. Czy jednak podobną wagę przykładamy do budowania rodziny, która jest naszym najważniejszym „biznesem”? Każdy ojciec i każda matka chce szczęścia dla swojego dziecka. Problem polega na tym, że podkładamy bardzo różne treści pod to słowo. A wychowanie to nic innego, jak wydobywanie z dziecka naturalnego dobra. I do tego potrzeba umiejętności. Dlatego moja odpowiedź brzmi: doskonalmy się jako rodzice.

Chodzi ci o edukację z poradników, kursów, rodzicielskich warsztatów czy terapii?

         - Dobra wiedza jest potrzebna. Jednak zbytnio uwierzyliśmy, że inni ludzie: specjaliści, eksperci z psychologii, pedagogiki, znają nasze dzieci lepiej od nas samych. Furorę robią programy, w którym wszechwiedząca pani pedagog, wbija w ziemię "złych rodziców" którzy swoim dzieciom "robią krzywdę"...  Oczywiście, są sytuacje, gdy pomoc z zewnątrz jest konieczna. Ale pamiętajmy, że to my, rodzice, znamy nasze dziecko najlepiej i możemy mu pomóc najpełniej.. Stajemy się bezradni wychowawczo m.in dlatego, że przestaliśmy wierzyć we własne siły. Pamiętam rozmowę pewnych rodziców z Hiszpanem, Raphaelem Pichiem, założycielem kursów samokształceniowych dla rodzin. Pytali oni, czy mając dziecko w pewnym (najczęściej tzw. trudnym wieku) nie jest „za późno”. Jego odpowiedź: ”It’s never too late, it’s always too lazy” („Nigdy nie jest za późno, zawsze jest się zbyt leniwym”) . Zachowujemy się podobnie jak dzieci, które – stawiane przed jakimś zadaniem – mówią „nie umiem”, a tak naprawdę znaczy „niech chce mi się”. I przekazujemy inicjatywę wychowawczą w inne ręce. Tymczasem, mamy naturalne kompetencje do najlepszego z możliwych wychowywania własnych dzieci.   A pracę nad nimi zacznijmy od stawiania wymagań sobie.

Czyli najpierw samowychowanie rodziców?

         - Ciągła praca nad sobą jest nieodzowna. Nad charakterem, opanowaniem, pracowitością, dobrym humorem (uśmiech w niektórych sytuacjach kosztuje naprawdę bardzo dużo). A przede wszystkim - ciągła praca nad naszym małżeństwem. Trudno jest dobrze wychować dziecko, gdy rodzice nie stanowią jedności, gdy nie uzgadniają między sobą ogólnej wizji i konkretnych działań wychowawczych. Pamiętajmy też – ci  z nas, którzy są małżeństwem chrześcijańskim – o mocy sakramentu. Nawet, gdy jest bardzo trudno, gdy nic się nie układa, a dzieci stwarzają tysiąc problemów "nie do rozwiązania", w małżonkach, rodzinie działa... Pan Bóg. Modlitwa rodzinna – choćby krótka, ale autentyczna jest potężną pomocą w naszych wysiłkach. 

 

Kilka konkretnych porad dla zagubionych rodziców...

         -  Sądzę, że warto sięgnąć do dobrych doświadczeń rodzin, które odniosły sukces wychowawczy. Opiera się on na jedności, której praktycznym wcieleniem w życie jest na przykład chociaż jeden wspólny posiłek dziennie. Banał? To zrealizujmy ten banał minimum cztery razy w tygodniu, a banał okaże się... rodzicielskim heroizmem. Warto zastanowić się też, czy lepiej dla dziecka będzie zapisywanie  go na kolejne kółko zainteresowań, czy też  wykorzystanie tego czasu na budowanie przyjaźni z naszym synem czy naszą córką, na powierzenie im zadań, które są służbą na rzecz całej rodziny. Już od wieku przedszkolnego możemy takie znaleźć. A stawianie wymagań to przecież okazywanie zaufania. . No i – przede wszystkim – ścisła współpraca mamy z tatą. Żadnych sprzeczek czy dyskusji w obecności dziecka, pełna lojalność i wzajemna miłość, której dobrym świadectwem jest spędzenie czasu sam na sam ze sobą przynajmniej raz w tygodniu. Kochający się rodzice wychowują najlepiej.

Gość Niedzielny 36/2011 11.09.2011