Początek września. Nasze dzieci idą do szkoły. Czy za dziesięć miesięcy, pod koniec czerwca 2014 będą nie tylko lepszymi uczniami, ale i lepszymi, dojrzalszymi ludźmi? Zapraszam do lektury...
 
Dr Andrzej Nagórko pracuje na Wydziale Matematyki Uniwersytetu Warszawskiego od 2007 roku. „Mój wydział jest dość specyficzny – mówi, gdy pytam go o poziom absolwentów szkół średnich. – Przyciągamy rokrocznie dość dużą grupę olimpijczyków. Oni byliby dobrzy w każdej szkole. To pasjonaci, którzy ciężko pracują samodzielnie już w szkole średniej. Prezentują bardzo wysoki poziom w matematyce czy w informatyce i wygrywają światowe konkursy. Natomiast na drugim biegunie znajduje się grupa studentów, która mocno odstaje. To ci, którzy opierali się na nauczaniu szkolnym.”
Dr Nagórko jest w o tyle ciekawej sytuacji, że zna również drugą stronę tego edukacyjnego medalu, ponieważ uczy w gimnazjum.  Na co dzień „walczy” o przekonanie uczniów, że używanie szarych komórek bardzo się przydaje. „Na przykład poświęciłem lekcję na wykazanie, że trójkąt może mieć 0, 1 lub 3 osie symetrii – wspomina. – Uczniowie nie są przyzwyczajeni do dowodzenia. Wystarczy im powiedzieć: trójkąt nie może mieć dwóch osi symetrii  i sprawa załatwiona”. Tę obserwację potwierdzają badania. „W większości zadań wymagających od ucznia przeprowadzenia choćby prostego, własnego rozumowania, nasi uczniowie wypadają słabiej, niż ich rówieśnicy w krajach OECD” – czytamy w podsumowaniu raportu PISA, czyli Międzynarodowej Oceny Umiejętności Uczniów.
Wbrew pozorom nie jest to tylko kwestia z obszaru matematyki, której nie każdy musi być pasjonatem. 
Pani Barbara Strycharczyk od wielu lat uczy łaciny. „Młodzież zmienia się, zmieniają się też absolwenci studiów – mówi. – Coraz częściej czekają na gotowe rozwiązania. Gdy przychodzi do mnie na lekcję praktykantka, to napotykając na problem pyta – co ja mam zrobić? Ludzie czekają na instrukcje, bez nich stają się bezradni”.
Andrzej Nagórko: „Na pierwszym wykładzie na naszym wydziale profesor podaje stwierdzenie i następnie je udowadnia. Studenci pytają: po co, przecież my panu wierzymy.  Nie rozumieją, że tu nie chodzi o przyjęcie faktów, ale nauczenie się sprawdzania i wykrycia luki”.  Uczniowie mogą przejść przez szkołę i w ogóle nie dowiedzieć się, że jest coś takiego  jak dowodzenie. Coraz bardziej popularne testy, jeśli nawet jeszcze nie prowadzą do utożsamiania nauki z rodzajem lotto,  to z pewnością nie prowadzą do rozwoju myślenia analitycznego. „Testy nie wykażą, na ile uczeń jest twórczy – mówi Barbara Strycharczyk. – One sprawdzają czy potrafi automatycznie wstawiać elementy.  I to młody człowiek zabiera ze sobą w życie.  Platon zakazywał wejścia do Akademii ludziom, którzy nie znali matematyki, zaś władze carskie rugowały ze szkół łacinę i kulturę antyczną, bo pokazywała wzory do naśladowania – co zrobić, aby myśleć twórczo i nie poddać się”. W dobie komputerów nic nie straciła na aktualności mądrość filozofa i przemyślność zaborców.  Wspaniałe narzędzie, jakim jest ludzki mózg uczy się i nabywa nie tylko dobrych nawyków, ale i złych. Zdolność przeprowadzenia dowodu matematycznego nie jest potrzebna każdemu człowiekowi, natomiast bez zdolności krytycznego myślenia łatwo popełnić omyłkę w każdej sferze życia. 
 
Dojrzałość komputerowa
 
Każde dobro wypracowane przez człowieka staje się dla niego również zadaniem do udźwignięcia. Dziś stosunkowo łatwo mieć samochód, ale za tym musi iść nie tylko umiejętność prowadzenia go, lecz także znajomość przepisów, skupienie uwagi, przewidywanie wydarzeń na drodze. Niewątpliwie, niejeden chłopiec chciałby usiąść za kierownicą samochodu taty, wiadomo jednak, że musi do tego osiągnąć pewną dojrzałość, na którą składa się zarówno wiek jak i osobiste predyspozycje i umiejętności. 
Podobnie jest z komputerem i internetem. To wspaniałe, że możemy mieć takie narzędzia pozyskiwania wiedzy i komunikacji, ale wiemy dobrze, że to nie wystarczy. Potrzeba jeszcze odpowiedniej dojrzałości. 
Ciekawe, że w elitarnej szkole dla chłopców „The Heights” pod Waszyngtonem z młodszych klas w ogóle usunięto komputery, stawiając przede wszystkim na uczenie przez doświadczenie i kontakt interpersonalny. Osoba dojrzewa poprzez bezpośrednią relację z innymi osobami, przez rozmowę i uruchamianie procesów myślowych, przez dokonywanie wyborów i przyjmowanie za nie odpowiedzialności – dobrych, a czasem także mniej dobrych konsekwencji. Oczywiście, nie chodzi tutaj o to, aby uczniom odciąć dostęp do komputerów. Nie byłoby to ani możliwe, ani rozsądne. Lecz wprowadzanie w ten świat musi kierować się roztropnością i przemyślanymi zasadami, jak choćby ta, że dzienny czas spędzony z książką i przy odrabianiu tradycyjnych lekcji jest przynajmniej równy czasowi spędzonemu z komputerem, a najlepiej jeśli elektronika w tych zmaganiach przegrywa z rzeczywistym życiem. Wiara, że nieograniczony dostęp do wiedzy i elektroniczna komunikacja będą remedium na problemy czekające młodzież w życiu dorosłym jest naiwnością, za którą drogo  będzie płacić pokolenie naszych dzieci.
„Mam spory problem przy zadawaniu pracy własnej, czy pracy domowej – mówi Barbara Strycharczyk. – Coraz częściej uczniowie odrabiają ją metodą kopiuj/wklej, a potem nawet nie potrafią przeczytać tego ze zrozumieniem. Niestety mamy tu do czynienia z syndromem braku myślenia twórczego. Kontakt z lekturą stymuluje samodzielność intelektualną, poszukiwanie. Natomiast  łatwość dostępu do internetu sprzyja odtwórstwu, kształtowaniu umysłu wąskiego i bezkrytycznego. Wyrabia przy tym nawyk korzystania z gotowych rozwiązań, a w dalszej perspektywie skłania do wyboru rzeczy najłatwiej osiągalnych, znajdujących się „pod  ręką”. Wysiłek, tak ważny przy kształtowaniu dojrzałej osobowości, przestaje być w cenie.” 
Człowiek wychowany w ten sposób już nie protestuje, że się od niego czegoś wymaga (co jest zrozumiałe) – on się temu po prostu dziwi i nie rozumie.
- Czy nasza młodzież jest słabsza, gorsza niż kiedyś? – pytam panią Strycharczyk.
- O nie! – protestuje. –  Są organizacyjnie znacznie bystrzejsi, posiadają bardzo wiele umiejętności. Z roku na rok maleje jednak procent tych, którzy potrafią je łączyć z wiedzą, a osiągnięcia uzależnione są właśnie od tych dwóch elementów. Kiedy brakuje podstaw merytorycznych, to działa się niejako po omacku. 
Obietnica tableta z bezpłatnym podręcznikiem dla każdego ucznia wygląda kusząco i nowocześnie, ale za tym idzie jeszcze większe uzależnienie młodego człowieka od elektroniki i centralnie dobrana propozycja wiedzy. Czy na pewno będzie służyć to dojrzewaniu uczniów jako osób (a nie tylko jako operatorów technicznych nowości)? Czy nie będzie to kolejny sygnał dla nauczycieli, że nie warto prowadzić programów autorskich, a dla rodziców, że lepiej zaoszczędzić pieniądze na standard niż wydać je na klasyczne książki? 
Towarzyszy temu przesuwanie w dół wieku szkolnego. Nie chodzi tu tylko o kontrowersyjny dla wielu rodziców pomysł wcześniejszego pójścia dzieci do szkoły. Na drugim końcu edukacyjnej drogi znajduje się bowiem bardzo wczesne podejmowania decyzji dotyczących specjalizacji zawodowej. Na ile jest to w stanie zrobić siedemnastolatek, a w przyszłości szesnastolatek? Czy obecny system edukacyjny daje mu możliwości osiągnięcia odpowiedniej dojrzałości? Warto pamiętać, że człowiek to nie tylko intelekt, ale także wola czy emocje, a to są obszary szczególnej wrażliwości właśnie w nastoletnim wieku. 
 
Miasto Jana Pawła II
 
W lutym 2012 roku „Gość Niedzielny” piórem Piotra Legutki donosił o protestach krakowskich licealistów broniących swoich szkół przed przyjęciem uczniów z innych (czytaj „gorszych”) liceów, które miały być zamknięte. Wiceprezydent Krakowa, Anna Okońska-Walkiewicz zaproponowała uczniom szkół zamykanych przez gminy, aby wybrali sobie dowolne (także renomowane) liceum, do którego chcą chodzić. Reakcja na facebooku uczniów tych prestiżowych szkół? Oświadczyli, że ich potencjalni koledzy i koleżanki są „miernotami i plebsem, który nadaje się wyłącznie do czyszczenia kibli”, „niewydolnymi intelektualnie nieudacznikami”, „intruzami, którzy chcą dostać się do najlepszych szkół bocznymi drzwiami”.
Zanim ocenimy takie wypowiedzi, zapytajmy się czy tych licealistów można nazwać dojrzałymi, myślącymi ludźmi? Czy ich postawa jest czymś przemijającym, czy też można domniemywać, że tak samo będą odnosić się do kolegów w pracy, sąsiadów, kto wie, może nawet członków rodziny za pięć, dziesięć, piętnaście lat? I to bez względu na osobiste IQ oraz miesięczne dochody.
Rozegrało się to w mieście, które kojarzy nam się z niezapomnianymi spotkaniami bł. Jana Pawła II z młodzieżą. Już chciałoby się zapytać – co Papież powiedziałby dziś tym młodym ludziom? Można jednak domyślać się, że pierwsze pytanie zadałby nam – ich wychowawcom: czy zrobiliście wszystko, aby przekazać im to, co ja starałem się wam przekazać?
Przed dwudziestu pięciu laty, w czasie trzeciej pielgrzymki do Polski Jan Paweł II jak zwykle był w Krakowie. Nie zabrakło spotkania w oknie na Franciszkańskiej 3, tej – jak to wtedy powiedział – „witrynie”. Mówił wówczas:
Bardzo wielkim niebezpieczeństwem, o którym słyszę — nie wiem, czy tak jest — jest to, że ludzie się jak gdyby mniej miłują w Polsce, że coraz bardziej dochodzą do głosu egoizmy, przeciwieństwa. Ludzie się nie znoszą, ludzie się zwalczają. To jest zły posiew. To nie jest Eucharystia, to nie jest od Chrystusa. I to trzeba przeobrazić.
W czasie tej samej gawędy, spontanicznej, bez kartki wyznał jak bardzo pociągało go w Ewangelii to, że nie ma tam żadnych tanich obietnic: Mnie to bardzo przekonywało, ponieważ normalnie ludzie starają się pociągać innych obietnicami. Obietnicami, karierą, korzyściami: co ci z tego przyjdzie, będziesz miał z tego to a to, a tamto...”
Oto przykład dojrzałego, trzeźwego i krytycznego myślenia. Owoc wysiłku rodziców, szkoły, środowiska i samego zainteresowanego, który – co tu dużo mówić – zrobił największą międzynarodową karierę ze wszystkich Polaków. Podobno Jerzy Kluger na wiadomość o tym, że jego szkolny kolega  został arcybiskupem Krakowa powiedział: „To mnie nie dziwi. Gdyby nie został księdzem, mógłby spokojnie być prezesem General Motors”. 
Znana anegdota mówi, że Jan Paweł II zapytał Pana Boga, czy będzie jeszcze papież z Polski. Nie za mojego życia – odpowiedział Pan Bóg. Bo dziś rzeczywiście nie to jest najważniejsze, chodzi raczej o to, by jego rodacy potrafili na innych obszarach dokonywać tak wspaniałych rzeczy jak on. Wiele w tym zależy od edukacji i jak widać nie jest to łatwe pole do zagospodarowania. Nadzieję jednak budzi fakt, że Polacy najlepiej działają w trudnych sytuacjach – podobnie jak ich rodak na Stolicy Piotrowej. Uświadomienie sobie wyzwań, które stoją przed wychowawcami to pierwszy krok do podjęcia pracy, którą mamy do wykonania z naszymi dziećmi. Pierwszy dzwonek rozpoczynającego się roku szkolnego przeznaczony jest nie tylko dla nich.
 
 
(Paweł Zuchniewicz jest koordynatorem współpracy z rodzicami w szkole „Żagle” Stowarzyszenia Sternik. Andrzej Nagórko uczy tam matematyki i informatyki, natomiast Barbara Strycharczyk pracuje w prowadzonej przez Stowarzyszenie szkole „Strumienie”)
Nr 35 (82)/2012 27.VIII-2.IX. 2012